
list 2
z grupy listów pisanych przez babkę z Kodnia, pomiędzy listopadem 1926 roku i sierpniem 1927 do pani Dunin-Kozickiej, która zabierała się do napisania powieści o Podolu "Przeorane Szlaki"
Mówił mi syn, że Sz. Pani oburzona jest nieuświadomieniem Warszawiaków co do Kresów.
Nie, to nie jest ignorancja, to jest arogancja - każdy przeciętny inteligent czuje się w prawie pogardliwie na nas patrzeć; to jest parti pris. Powiadają, że Mazurzy ślepi się rodzą, ale to pewna, że i później niedaleko widzą.
Obcinając mapę Polski, niechże wytną razem wiele kart z historji, mówiących o Kościuszce, Puławskim, Traugucie; Konarskiego i tylu innych - z literatury o Mickiewiczu, Krasińskim, Słowackim, Zaleskim; - Kraszewski, Orzeszkowa, Korzeniowski, Rodziewiczówna itd itd.
Wiem, że przed wojną profesorowie na uniwersytecie Krakowskim byli w przeważnej części z Kresów: Dubiecki, Rostafiński, Sokołowski, Tretiak i jeszcze kilku, dziś ich nie wyliczę, a moja biblioteka poszła z dymem. A Baraneum w Krakowie kto założył? W Jarmolińcach stoi jeszcze dom i pomnik Dra Baranieckiego.
W ostatniej wojnie nie Warszawa dała Hellera, Muśnickiego, Paderewskiego, choćby Piłsudzkiego i Korfantego, cokolwiek kto o nich myśli, są to indywidualności silne.
Cóż Mazowsze przedstawi?
Sienkiewicz pochodzi z Sandomierskiego, ale genealogji jego bliżej nie znam, a kilka spotykanych przezemnie rodzin Sienkiewiczów pochodziły z okolic Wilna.
Niechby sobie porównali Obronę Lwowa i przewrót majowy. Widocznie ta piaszczysta równina Mazowiecka jakoś nie sprzyja rozwojowi geniuszów. To też powiadają, że nieszczęściem Polski jest stolica wśród Mazowsza, kilku ludzi mocnych u steru, a reszta masa bierna i bezkrytyczna nie przyjmie do wiadomości żadnych argumentów - groch o ścianę.
Żądasz Pani szczegółów o Podolu, z chęcią opowiem co wiem o tym dzikim, i skoni(?niejasne) russkim kraju.
Przemieszkalam z mężem 26 lat w powiecie wprawdzie Braclawskim, ale bliżej Winnicy (35 wiorst) w której bywałam często.
Mieszkaliśmy w Bucułanòwce i mieliśmy liczne sąsiedztwo, które umyślnie dla orientacji wyliczę.
Z jednej strony graniczyliśmy z majątkiem Rachny-Polowe, właściciel Chełmiński, polak, ukończył politechnikę w Rydze, dzierżawca Kraśnicki ukończył Puławy, potem Petro-Razumowską akademję; zaraz za nimi była Żachnówka, właściciel Mossakowski polak, dzierżawca Lewicki, ona kształciła się we Francji; za nimi Iwonowce, właściciel Zieliński, potem państwo Kinel (?niewyraźne), rodzice znanego dziś kaznodzieja, O. Viatora; dalej Kanawa, właścicielka rosjanka Rohożna , właściciela nie pamiętam, dzierżawca Popławski, czterej synowie ukończyli uniwersytety, panna wydział matematyczny na Sorbonnie; Strzelczyńce, rezydencja hr.Chodkiewiczów; Kolużchowa - Wróblewscy, on prawnik ona Sacré-Cœur w Paryżu.
Z drugiej strony granica Pirochów, właśc. Kuczyński, politechnika w Wiedniu; miasteczko Krasne, parafja 10 tysięcy i kollokacja: Stankiewicze, ona konserwatorjum, Steccy, Sokołowscy, Garnysze, Kamińscy, on doktór itd
Trzecia granica Czeremoszne, wlaśc. Jaxa-Bykowski, synowiec pisarza, sam inżynier, był arbiter elegantiarum okolicy; Wasylówka - Zieliński, on Puławy, córka uniwersytet Jagielloński, i Żabokliccy, on adwokat w Kijowie, obecnie w Warszawie - i tak dalej i dalej mogłabym wyliczać; słowem, że w promieniu najwyżej 12 wiorst mieliśmy 16 domów szlacheckich, gdzie choć to byli wszystko hreczkosieje (majątki średnie 500 - 1000 dziesięcin) a panie kwoki sadziły, ale wszyscy oprócz swej hreczki i kur coś więcej wiedzieli i mieli o czem mówić. Książki najnowsze krążyły gęsto, dyskutowały się najpoważniejsze kwestie bieżące. I nie był to żaden większy ośrodek, przeciwnie - szczera prowincja, 15 wiorst od najbliższej kolei i 20 od fabryki.
O 20 wiorst mieliśmy Niemirów, tam syn Szczęsnego, Bolesław Potocki założył jedno z pierwszych gimnazjum polskie, więc choć ostatnia jego sukcesorka w prostej linji była już kniaginia Szczerbatowa, a gimnazjum rosyjskie, ale miasteczko zachowało tradycję i charakter placówki polskiej.
Tak samo mogłabym wyliczyć równie blizkie, liczne i inteligentne sąsiedztwo rodziców moich, a później brata w Lityńskim powiecie; Czepiele między Ułanowem a Rajgródkiem; tak samo u rodziny męża mego Płoskirowskie koło Jarmoliniec.
Czysto rosyjski, dziki kraj.
Stosunki sąsiedzkie były częste i serdeczne, czasem w okresie gorących robót buraczanych panowie spożyli się wzajemnie o konkurencję z robotnikiem, ale po dostawieniu buraków jakoś to się łagodziło, i rzadko przechodziło parę dni bez gości w domu, a już imieniny, święta czy "okazja" gromadziły po kilkadziesiąt osób z najbliższego sąsiedztwa.
Po roku 63 cim starano się młodzież kształcić za granicą, a przynajmniej w Rydze i Dorpacie(?) dla uniknięcia szkół rosyjskich; w latach osiemdziesiatych wyrobiło się przekonanie - bynajmniej nie z ugodowych względów, raczej zupełnie przeciwnych - że to dla nas jest szkodliwem.
Wracając z zagranicy młody człowiek musiał zużyć sporo czasu na przystosowanie się do miejscowych warunków, a w wolnych zawodach, jako lekarz, prawnik czy inżynier nie mógł zająć odpowiedniego stanowiska, gdyż prawo rosyjskie nie uznawało jego wykształcenia.
Znałam chłopca, który ukończywszy szkoły w Toruniu, a akademję handlową w Berlinie, odbywał czteroletnią służbę jako"niegramotny" szeregowiec.
Zaczęto już pogadywać o konstytucji, wyborach do Dumy
(przez cenzus naukowy), nawet o autonomji Polski, coraz więcej głosów się podnosiło, żeby nie wyrzekać się praw, a przeciwnie, zdobywać ich jak najwiecej, kształcić się fachowo i obejmować wszystkie możliwe stanowiska, nawet wojskowe, by mogące nastąpić zmiany zastały nas wszędzie pracujących zawodowo i wyćwiczonych.
W tygodniku petersburskim "Kraj" ciągnęła się długa polemika Orzeszkowej z ...nie pamiętam, na ten temat - i był on też przedmiotem dyskusji wielu naszych zebrań sąsiedzkich.
Młodzież polską w szkołach i w wyższych uczelniach miała swoje związki tajne, kółka samokształceniowe, prywatne lekcje polskiego i historji polskiej, później Towarzystwa Gimnastyczne, a dom każdy, oddając dzieci do szkół rosyjskich, starał się w nie wpoić polskość tak mocno, że obawy zruszczenia nie było. Przytem wakacje były długie, a dla dobrych uczni którzy przechodzili do wyższych klas beż egzaminów prawie pięć miesięcy, był więc czas do pracy nad polskim.
W Winnicy w gimnazjum był Związek Imienia Konarskiego, w którym każdy uczeń miał obowiązek opiekować się jednym młodszym, czy słabszym kolegą: musiał mu dopomóc w nauce, w umieszczeniu się, wyszukać korepetycje, jeśli tego potrzebował, często i ubranie zdobyć - szedł do majętniejszych znajomych i dostawał dla swego pupila tam obiady bezpłatne, tam buty, tam podręcznik do nauki.
Comments