My Grandmother Wanda's memoirs
Updated: Sep 8

Paca w toku, work in progress, zatrzymuję pisownię babki, np: polak, narodowość, pisało się z małej litery. Dodaję po kawałku
1
Kiedy w r.1905 rzeźwiejsze tchnienie poruszyło umysły i serca, w całym kraju zaczęły się jawnie tworzyć z siłą dawno powstrzymywanego żywiołu narodowe związki, placówki, organizacje społeczne. Na Kresach, gdzie tradycja 63 r. I krzywd po nim doznanych tkwiła bardzo żywo i boleśnie, wiew ten obudził też gorące zainteresowanie. Po kątach i u nas pracowano zawsze, ucząca się młodzież, zarówno uniwersytecka jak i Szkolna już od klasy V- VI należała prawie bez wyjątku do tajnych organizacji polskich, każdy dom przechowywał tradycję, książki krążyły gęsto, elementarze rozdawały się, gdzie tylko było można, we dworach uczono służbę, a przedewszystkiem wszczepiano dzieciom z całym pietyzmem zasady narodowe: chwytano każdą sposobność by dostać I rozpowszechnić książkę, piosenkę, modlitwę "zakazaną ", co miało specjalny dla nas urok i na młode duszę działało podniecająco.
Wiadomości o ożywieniu działalności narodowej dochodziły nas że wszystkich stron, ale Wzmianki w pismach, a nawet listach nie wystarczały, ostra cenzura nauczyła nas czytać między wierszami i domyślać się więcej.
Korzystając więc z licznego dorocznego zjazdu na "Kontrakty" w Kijowie - stolicy naszych Ziem ukrainnych - grono pań prosiło, by przyjechał ktoś do nas z Warszawy i żywym słowem powiedział co i jak poczynają kobiety w Kongresówce. Przyjechała najbliższą nam sercem, bo sama Kresowianka, p. Eugenja Żmijewska, żeby bardzo licznie zebranym paniom opowiedzieć o początkach, celach i rozwoju wszystkich stowarzyszeń kobiecych w Warszawie.
Zaraz też utworzyło się w Kijowie KOŁO KOBIET POLEK ,które rozwinęło się świetnie, objęło różne dziedziny życia społecznego, i pracowało bardzo gorliwie i przez długie lata. Prezeską jego była p. Gabryela ze Stankiewiczów KNOLLOWA, żona chlubnie znanego adwokata Lucjana - której takt, umiejętność lawirowania wśród ustaw i praw, gorące serce dla każdej sprawy społecznej, a w zebraniach nieporównany humor, nadawały całemu Stowarzyszeniu rozpęd i siłę i chroniły od bardzo spod oka patrzących na nas władz rosyjskich.
P. Janina z Krzyżanowskich Orłowska (z pod Żytomierza) była przewodniczącą sekcji samokształcenia, gotową zawsze do ofiar, ale pilnie przestrzegająca zewnętrznej powagi, statutu I opinii Koła, u niej zbierał się co dwa tygodnie cały Zarząd Koła, do którego i ja miałam zaszczyt należeć jako zastępczyni p.Romualdy z Hulewiczów Chojeckiej (z Holisk) przewodniczącej Sekcji Wiejskiej.
P. Julia Bilińska z powodu podeszłego wieku mało w pracy biorąca udziału, ale typ dawnej matrony, mająca dzieci i wnuki rozsiane po całych Kresach, wpływem swoim ogromniecprzyczynila się do rozwoju całego Koła. JJej wnuczka, p. Marja Potocka, stworzyła Tanią Kuchnię Koła Polek, trwającą do końca w Kijowie, a mającą głównie na celu dostarczania studentów Polakom taniegoi zdrowego pożywienia. Kuchnia ta powoli stawała się ogniskiem życia młodzieży polskiej, w niej się omawiały różne sprawy dnia, z niej wychodziły różne hasła okolicznościowe, w niej urządzały się herbatki wtorkowe, na które schodziło się po kilkadziesiąt osób i przy robocie i herbacie z jakąś skromna krajanką gawędziło się przyjemnie i pożytecznie. Był fortepian, ktoś zagrał, ktoś zaśpiewał, ktoś opowiedział wrażenia swej podróży , ktoś soję, ilustrujące stan kraju przygody - słyszało się,iedzialo się o wszyskiem co życia polskiego dotyczyło.
Na herbatki zjawiała się z paczką przygotowanych robót, które rozdawała obecnym paniom do szycia p. Alina ze Zwolinskich Czachórska z Podola, przewodniczącą Sekcji Miejskiej
Koła Polek stwarzająca z niczego ochrony dzienne i stałe, szwalnie i przytulki - niewyczerpana w pracy i przedsiębiorczości. Organizowała szwaczki i wyrobnice, urządzały im pogadanki, majówki, przedstawienia amatorskie. Kłopotał się o zdobycie środków, płakała nad pustą kasą Koła, kokietowała policję, zarażała się różnemi chorobami - nic jej nie zrażało, Pani Czachórska była niepoprawną, ledwo wstała po ciężkiej chorobie, szła dalej wyszukiwać po zaułkach biedotę i wszystkich przygarniała, wbrew wszelkiej buchalterii.
Sekcja wiejska Koła utrzymywała kontakt z Kołami prowincjonalnymi, zajmowała się popieraniem przemysłu i kooperatyw na prowincji, mając, jak i cała działalność Koła zawsze cel główny - budzenie ducha i uświadomienia narodowego.
P.Jadwiga z Dynowskich Bernatowiczowa była przez lat kilka sekretarką Koła, wkładając w te prace duża inteligencję i powagę.
Koło nasze było zalegalizowane przez rząd, musiałyśmy więc lawirowania, żeby nie wychodząc oficjalnie z ramek dozwolonych, zadanie swoje jak najszerzej spełniać.
Na zebraniach ogólnych, odbywanych parę razy do roku w Ogniwie Polskiem, gromadzących nieraz po pięćset Polek kresowych, bywał tylko jeden mężczyzna - żandarm rosyjski.
2.
W r. 1908 koło Kijowskie zorganizowało tajny ZJAZD przedstawicielek wszystkich Kół kresowych - Kijowszczyzny, Wołynia, Podola, Litwy i kolonii w Rosji. Miałyśmy więc delegatki z Wilna, Grodna, Mińska, Żytomierza, Podola, Odessy, Charkowa itd. Była to prawdziwa uczta dla naszych zgnębionych niewolą serc. W mieszkaniu p. Orłowskiej trzy dni po kilka godzin słuchałyśmy sprawozdań, cieszyłyśmy się, że życie wszędzie tętni i rozumiałyśmy się jak jedna bliska rodzina, radziłyśmy jakie jeszcze dziedziny objąć, udzielaliśmy wzajemnie rad i doświadczeń.
Koło Kijowskie koncentrowało wówczas cale Kresy, rozszerzało coraz bardziej swoją działalność, ale zalegalizowane było tylko na Kijowszczyznę; zaczerpnąwszy więc ducha i przykładu w Kijowie, trzeba było w innych miejscach działać na własną rękę.
Podole nie miało tak wielkich miast, ale miało bardzo wiele placówek polskich skupiających inteligencję, praca szła już i tutaj, ale sporadycznie, tajnie, nie zorganizowana.
Okolicznosci tak się złożyły, że ja po przemieszkaniu kilku lat w Kijowie dla nauki dzieci po ukończeniu nauki przez nich wracałam do siebie na wieś, na stałe na Podole.
W sąsiedztwie naszym mieszkała p.Letta z Rudnickich Jaroszyńska, właścicielka Dzwonichy. Urodzona i wychowywana w Szwecji, później w Paryżu, łączyła w sobie rozwagę i silną wolę matki szwedki i gorącym patriotyzmem ojca, emigranta polskiego; podróże i aklimatyzowanie się w różnych krajach rozwinęły wrodzona inteligencję I wyrobiły szeroki światopogląd, chciała iść w ślady ojca i pracować dla jego kraju. To też chętnie podjęła się pracy zjednoczenia wysiłków kobiet polek na Podolu, ja zaś, mając już trochę praktyki nabytej w zarządzie Kijowskim, ofiarowałam p.Jaroszynskiej swoją pomoc.
Praca na Podolu inaczej się przedstawiała niż w Kijowie.
Inteligencja rozsypana była po wsiach, których dużo było polskich, a właścicielami przeważnie zamożni, zdawna osiedli Polacy, gęsto rozsiane fabryki cukru były jeżeli nie własnością polską, to przynajmniej obsadzone kierownikami i funkcjonariuszami polakami, każde miasteczko miało też grono inteligencji polskiej; wszystko to stanowiło ważne dla nas placówki. Tu więc należało się wzorować na Warszawskich "Ziemiankach", a stosow ac raczej "Sekcje wiejską" że statutu Kijowskiego.
Jako centrum nadawała się najlepiej Winnica, tam też odbywały się zjazdy i narady.
Zakrzątneły się nasze panie, panowie szczerze nas wspierali; określano to żartem że tworzymy jakby figurę mazurawą - panie kółeczko, panowie koszyczek - bo za każdą z nas stał mąż, brat, syn, wszystkich wciągałyśmy do roboty.
Przeszkodę ogromna stanowiło, że Koło nasze nie było zalegalizowane; zaczynała się już reakcja i nie mogłyśmy się przyłączyć ani jako filja do kijowskiego statutu, ani otrzymać własnego.
Próżne były wszystkie starania,
próżne wysiłki adwokatów, żeby napisać statut najniewinniej brzmiący dla ucha moskiewskiego; podanie nasze które przedstawiało czysto handlowo-przemysłowy cel stowarzyszenie zwrócone nam zostało z nadpisem - otkazat' i osobno z pieczęcia i podpisami umotywowanie: "pod"
jakimkolwiek pretekstem zbiorą się kobiety polki, zawsze działać będą na szkodę państwa rosyjskiego.
(!!!)
Zawrzało na Podolu, to nam dodało bodźca, postanowiłuśmy tym bardziej okazać się godne-
mi wystanionego nam świadectwa.
Tajnie więc, każda w swojej najbliższej okolicy starała się pracować jak mogła, by nie
wchodząc w zatargi z władzami, cel nasz główny uświadomienie narodowe i naukę polską prowadzić.
Duszą wszystkiego była p. Letta Jaroszyńska, gorącym zapałem wszystkich pobudzała, umiała trafić do serca każdej, umiała tak prowadzić zebrania, że każda wychodziła z niego z
przekonaniem, że ona to właśnie jest filarem Koła; umiała dostrzec w każdej czułą strunę i w nią uderzyć, żeby wywołać dźwięk potrzebny do wspólnego akordu.
A akord stawał się coraz silniejszy i szerszy, choć stłumiony sklepieniem starego kapucyńskiego klasztoru w Winnicy, gdzie księża pozwolili nam odbywać nasze ogólne zebrania.
Zbierało się nas około stu, i księża mieli dużo kłopotu rozprowadzać nas później różnymi korytarzami i przejściami po kilka, żeby nie zwrócić uwagi policji.
Zważywszy, że byly to początki, że byłyśmy rozsiane po rozległem Podolu, że robota nasza była tajną i nawet niebezpieczną, można osądzić jak silnym był impuls i potrzeba tego zespolenia pracy.
Zarząd główny zbierał się co miesiąc w Winnicy w żydowskim zajeździe, czułyśmy się tu
bezpieczniejsze aniżeli w hotelu, gdzie mogłyśmy prędzej napotkać jakiego urzędnika czy szpiega.
Skład Zarządu był: Przewodnicząca p. Letta JAROSZYŃSKA, przedstawicielki Kół prowincjonanych pp: Sędzina Teresa z Bernatowiczów SKOWROŃSKA z Siomak, p. Marja ze Starorypińskich STARZA-JAKUBOWSKA z Luliniec, p.Leokadja z Mikulskich Olszańska z Gniewania, p. Stefanja z Siemaszków BOBOWSKA z Buszynki, p. Faustyna z Paszkowskich CHODKIEWICZOWA ze Strzelczyniec, p. Marja WRÓBLEWSKA z Koluchowoj, p. Marja z Bogdanowskich ZIELIŃSKA z Wasylówkl,
p. Wanda z Niepokojczyckich DŁUGOŁĘCKA z Winnicy - i ja jako sekretarka.
Po jakich my drogach i słotach jeździłyśmy, niektóre po wiorst 60 i więcej końmi, byle się stawić na dzień i godzinę wyznaczoną - łatwem się nam to wtedy zdawało.
Nauka wogóle, a szczególnie polskiego, była nam surowo wzbroniona, a był to przecie
nasz główny cel, trzeba więc było ją przykrywać jakąś robotę, czy rzemiosłem. Jako przy-
krywki powstawały: Koszykarnia w Winnicy, w której było kilkunastu chłopców w internacie,
opiekowała się nią p. DŁUGOŁĘCKA; Szwalnia Sióstr Marji w Winnicy pod opieką p. Otoliny
z Mącińskich DURZYŃSKIEJ; pogadanki i zabrania niedzielne dla młodzieży rzemieślniczej u
p. Marji PRUNMAYER, córki niemca i francuzki, a gorącej patryjotki polskiej.
W Gniewoniu, osadzie fabrycznej polskiej założono naukę haftów, prowadzoną przez mejscowe
panie, kierowane przez pp. OLSZAŃSKĄ i BOBOWSKĄ, specjalizowały roboty od zwyczajnego szycia do koronak weneckich tak, to nietylko miały zawsze pokup i zamówienia, ale na wystawach rolniczych w Winnicy ogólny podziw wzbudzały a dziewczętom dawały poważny zarobek.
Do Tarabanówki, kolonji czysto polskiej, sprowadzoną była tkaczka ze Żmudzi, po roku
wyroby płócienne i wełniane trudno bylo rozróżnić od fabrycznych, dostarczałyśmy wełny i lny, z których otrzymywaliśmy materjały kostiumowe, tennisowe, płótna i t.d.
Opiekowało się Tarnbanówką Koło Gniewańskie,
W Krasnem w dowu pp. STANKIEWICZÓW była koszykarnia jako pokrywka dla formalnej szkoły z kilkudziesięciu dziećmi.
W Białym Rękawie u p. Anny ŁYCHOWSKIEJ szkoła, z której uczennice wysyłane były do
szkół gospodarstwa wiejskiego.
W Kapuściańskiej fabryce - odczyty, kursa dla dorosłych, kółko samokształceniowe, czynną tam była głównie p. DYAKOWSKA / z Garnyszów/.
W Dżurynie hr. BIŃSKA, w Teleżyncach p. Dora z Biskupskich DOROŻYSKA brały praktykantki dla nauki wzorowego gospodarstwa i hodowli.
W kilku miejscach potworzono tak zwane "Gniazda"gióstr Marji.
Byly na Kresach dwa nowicjaty tego zakonu, w Kijowie i Żytomierzu.
Ponieważ Zgromadzenie to było tajne, siostry więc ubierały się po cywilnemu i tam gdzie się placówka po temu nadawała, były przysyłane
po trzy: jedna z nich obejmowała kierunek i sprawy zewnętrzne, druga była wykwalifikowaną
szwaczką, trzecia służącą. Otwierały szwalnię niby dla przedsiębiorstwa, w rzeczywistości
były to zaklady wychowawcze wspierane przez społeczeństwo.
Trudno mi spamiętać i wyliczyć wszystkie większe placówki, wszystko się robiło cicho,
tajnie, a dziś po pogromach, bolszewikach i wszystkich przejściach nie mam żadnego spisu, sprawozdania, z czego mogłabym czerpać więcej danych. To były szersze poczynania, ale po
wszystkich dworach nauka szła, robiło się co można, jak i gdzie można było.
Pod pretekstem zabaw dziecinnych urządzały się choinki, majówki, na których mogłyśmy się
bezpośrednio zbliżyć do starszych. Z jakimże tryumfen na jednem z posiedzeń powitałyśmy babinę w chustce, przedstawicielkę Koła Kobiet Polek wsi Witawy, to było naszem marzeniem, na
ziszczenie którego byłyśmy zrezygnowane czekać lata całe, a oto zjawiła się przed nami PA-
NI BARTOSZOWA i opowiadała, jak zebrała najpierw wszystkie kobiety we wsi do wspólnego odmawiania rożańca, później na współkę kupiły sobie świnki rasowe, później przyrządy do lnu
i tak rozwinęło się Koło Wiejskie.
Byli też specjaliści, mężczyźni i kobiety, którzy chodzili od wsi do wsi i kolejno po
chatach uczyli dzieci czytania, modlitew i pieśni; przyłapywano ich czasen, więziono po kilka miesięcy - wypuszczani wracali do przerwanej roboty, tem skuteczniej, bo z cechą bohater
stwa.
Szedł tak ruch ten, przygasając to znów się wzmagając, aż do roku rewolucji 1917.
Korzystając z pierwszej chwili swobody, zaraz w Marcu p. Jaroszyńska zwołała do Winnicy pierwszy jawny, głośny zjazd Kobiet Polek.
Na nim jednomyślnie postanowiono zająć się
przedewszystkiem nauką ludową; ale ponieważ zapoważna, zaświęta to rzecz żeby stanowić
miała tylko dział Koła Polek, należy stworzyć osobną instytucję - MACIERZ POLSKĄ - Tak powstała pierwsza na Kresach Macierz Polska.
Z biegiem czasu nazwa ta przekształciła się na odpowiedniejszą: "Polska Macierz Szkolna na Podolu.
Zwołano więc na dzień 15 maja 1917 r. zjazd wszystkich Podolaków i wielka sala magistratu winnickiego była wypełniona po brzegi rozentuzjazmowaną publicznością.
Wybrano Zarząd - p. Letta JAROSZYŃSKA jako inicjatorka została prezeską, zastępcą profesor Wacław SKIBNIEWSKI z Andrzejówki, skarbnikiem hrabia Zdzisław GROCHOLSKI z Pietniczan, jako członkowie zarządu weszli mecenas Jan Ołtarzewski z Winnicy, p. Edward Boniecki z Kuźmina, ksiądz kanonik Kazimierz NOSALEWSKI z Płoskirowa, robotnik Aleksander RADOSZ, wieśniak Kazimierz LIPIŃSKI
5
Lud polski rzucił się do oświaty z żywiołową siłą, zastanawiałyśmy się nieraz nad tem co właściwie pobudziło ten ruch, którym cieszyliśmy się wszyscy. Dotąd księża podtrzymywali gorąco ile mogli poczucie narodowe, dwory pracowały również, przyjmowano to jednak dość biernie.
Macierz agitacji wielkiej rozwijać nie mogła, gdyż pomimo przyznanej wolności musieliśmy się mieć na baczności by nie zwracać zanadto uwagi na naszą działalność, zresztą trzeba się było liczyć że środkami.
Ah, te pieniądze! Zawsze nam ich brakowało. Wprawdzie opatrzności dała nam jako skarbnika hr. Grocholskiego, który miał zawsze kieszeń otwartą. Zakupił w Winnicy drukarnię i oddał ją nam do rozporządzenia, sprowadzał książki tysiącami, a później już, sam na emigracji, znajdował możność przesyłania większych sum na potrzeby naszych szkół. Kiedy raz w początkach p. Jaroszyńska, która i sama dużo łożyła, zastanawiała się nad jakimś projektem, czy kasa nań wystarczy hr. Gr. powiedział jej - niech się Pani o rachunki nie pyta, bo Pani straci rozmach, proszę robić co natchnienie dyktuje, rachunki do mnie należą. Były to wielkie sumy, ale na takie cele jeszcze zamało.
Ofiarność wogóle była ogromną, ale według statutu i w myśl założycieli Macierzy, każdy dawał ile mógł, przedewszystkiem na swoją szkołę, chcąc ją jak najlepiej postawić i zaopatrzyć; serce nam rosło patrząc na tę emulację - ale do Centrali nic nie przybywało. Bliżsi mieszkańcy, inteligencja, płacili rublowe składki członkowskie, ale ich było tak mało. Koła były niby obowiązane wnosić Centrali na koszta Głównego Zarządu 10% swoich dochodów, aleśmy się o to nigdy nie upominali, przeciwnie, nieraz trzeba było im pomagać. Czasem otrzymywaliśmy większy dar który naturalnie topniał zaraz w morzu potrzeb.
6
Podręczniki zaraz przy zorganizowaniu Macierzy zakupił w Kijowie hr. Z. Grocholski po kilka tysięcy egzemplarzy. Nie było jeszcze dość szaf ani półek, układałyśmy te stosy na ziemi, ciesząc się, że mamy ich tyle... w przeciągu pierwszych paru tygodni szkoły rozchwytaly je i trzeba było wypisywać jeszcze i jeszcze. Drukarnia Winnicka drukowała nam programy, odezwy, i o ile nadążyła, książki. Drukowały się tam pogadanki,Katechizm, książeczki do nabożeństwa, broszurka "Skąd się wzięli Polacy na Rusi" p. W. Studnickiej - wszystkiego było nam za mało. Dział Oświatowy Komitetu Wyk. w Kijowie miał dużo swoich wydawnictw i zapasów. Staraliśmy się usilnie o pomoc jego w tym kierunku, ale trochę się boczył na naszą autonomicznosc, trochę nie mogliśmy utrafic w wymagania formalności - dość, że mimo solennych obietnic nie udało się nam nic ztamtąd wydobyć.
Księgarnie Kijowskie się wyczerpały, drukarnia hr. Grocholskiego nie nadążała. Wobec zmieniających się ciągle rządów Kijów bywał na długo odcięty, musiałyśmy książki nasze rozdzielać potrochę między szkoły i często z bólem serca odmawiać. A popyt był ogromny, chłopi płacili, wyrywali sobie wzajemnie te skąpo dzielone elementarze. Zdarzyło się np. że z pod Kamieńca, tj około 200 wiorst (ponad 200km) przekradł się piechotą, w czasie przerwanej komunikacji, prezes Koła Wiejskiego, żeby potem worek książek zabrać na plecach dla swojej wsi. Prócz książek staraliśmy się mieć wszystkie potrzebne pomoce: zeszyty, ołówki, tablice poglądowe; sprzedawało się to wszystko po cenie kosztu. P. Piotrowski z Gniewania napisał w rodzaju wierszyka Bełzy "Kto ty jesteś" krótkie zapytania i odpowiedzi prowadzące do tego, że kto z krwi polskiej pochodzi polakiem bądź co bądź jest, chociażby tego sam nie zeznawał. Drukarnia wydrukowała to nam na ćwiartce z małym orzełkiem na czerwonym tle. Ogromnie trafiło to do przekonania chłopom, wzięli to sobie za symbol i hasło, wyklejali na ścianach tak, że okazała się potrzeba odbicia tego na dużym arkuszu z dużym Orłem i stanowiło to dla nich rodzaj legitymacji. Okazało się to przy jakiejś anulacji w ciężkich czasach dostawania książek "szczo win za polak - powiada jeden o drugim - u nioho nawey chorłykiw w chati nyma". Rozchodziły się też te "orliki" tysiącami.
9
Zyskałyśmy tyle ufnosci u ludu, że udało nam się zrobić dokładne spisy całej ludności polskiej na Podolu. Było to nadzwyczaj trudne, próbowały tego różne instytucje. Komitet wykonawczy wysyłał swoich delegatów - ludność bała się. Tłumaczyła to sobie chęcią wznowienia pańszczyzny, nałożenia nowych podatków itd. Macierz rozesłała swoje blankiety do wypełnienia i nasi prezesi bez obawy nieśli nam najdokładniejsze spisy z nazwiskami i imionami od dzieci kilkudniowych do starców stuletnich; wierzyli, że Macierz żadnej krzywdy im nie zrobi. Ludności Polskiej na Podolu okazało się czterysta tysięcy, czyli około 13% ogółu ludności, w tem dzieci w wieku szkolnymprzeszlo 40 tysięcy. Zmieniały się rządy, szumiało i huczało wokół nas a szkoły szły i rozwijały się coraz lepiej, coraz prawidłowiej. Komunikacja była nadzwyczaj utrudniona, brakło nam podręczników, ostatni transport otrzymałyśmy prawie trafem, brakło nauczycieli, zaczynały się pogromy i znów, okoliczni ziemianie, ratując życie z pogromów uciekali najpierw do Macierzy, z niej dopiero rozglądając się jak sobie radzić dalej. My z p. Trzcińską, będąc od początku wojny tulaczkami, przeżywałyśmy z każdym na nowo wszystkie przejścia i tragedje nieszczęsnego tułactwa i rozumiałyśmy ich dobrze. Przychodzili chłopi do nas zapytywać co mają robić, gdyż bolszewicy grożą zniszczeniem całej wsi, jeśli nie rozgromią dworu - co mogłam im odpowiedzieć? Jak wziąść na siebie i Macierz odpowiedzialność przeciw takiej przemocy. Odpowiadałam, że uważam przykazanie Boskie za ważniejsze od bolszewickich - po naradzie zdecydowali, że rozbiorą między siebie mienie obywatelskie, z tem, że w razie jego powrotu zwrócą mu wszystko. 12
Rusini zaczęli się wrogo odnosić do polaków wogóle, komunikacji nie było żadnej, każdy powiat w ręku innej bandy walczącej, tyfus, głód; dowiedzieliśmy się, że wojska polskie nie przyjdą, byliśmy prawie bez książek, bez pieniędzy, kontakt z oddziałami bywał tylko przypadkowy. Centrala wegetowała. w dodatku miałam wiadomość o mężu, że zdołał się dostać do majątku w Kowelskiem , lecz stan jego zdrowia po tutejszej czerezwyczajce wymaga mojej opieki. Macierz zamknięta nie była, należało zdać ją w odpowiednie ręce. We wrześniu 1919 roku zebrały się więc niedobitki Polaków w Winnicy i wybrano nowy, tymczasowy Zarząd, prezesem został p. Warzański, sekretarzem odpowiedzialnym ks. Jarosiewicz, właściwą pracę w Macierzy miała objąć p.Zofja z Bielawskich Jankowska, właścicielka Rosołowic. Pani Trzcińska wyjechała do kraju, ja zaś zostałam jeszcze, żeby p. Jankowską wprowadzić w bieg spraw Macierzy, bo mimo wszystko szkoły szły i w miarę przesuwania się band to ten to inny powiat nadsyłali nam sprawozdania, interesantów i żądania, które według możliwości trzeba było zaspakajać. P. Jankowska, osoba bardzo wykształcona, gorąca patryjotka, z zapałem objęła pracę, ale nie zadowalniała się tylko tem, czynny udział przyjmowała w egzystującej stale w Winnicy i bardzo wiele ofiar pociągającej że sobą Polskiej Organizacji Wojskowej.
12 eng
Ruthenians began to be hostile towards Poles in general, there was no communication, each county was in the hands of a different fighting band, typhus, hunger; we learned that Polish troops would not come, we were almost without books, without money, contact with the troops was only accidental. Headquarters vegetated. in addition, I had news about my husband that he managed to get to the estate in Kowelskie, but his health condition after being in cerezwyczajka ( soviet prison) requires my care.
The Macierz was not over, the running of it had to be passed on to the right hands.
In September 1919, the remnants of Poles in Winnica gathered and a new, temporary Board was elected, the chairman was Mr. Warzański, the secretary responsible was Fr. Jarosiewicz; the real job of working in Macierz was to be taken by Mrs. Zofja Jankowska née Bielawska, the owner of Rosołowice.
Mrs. Trzcińska left for the country, and I stayed behind to introduce Mrs. Jankowska into the affairs of the Macierz, because in spite of everything, the schools went on and as the bands moved, this and another county sent us reports, clients and demands that had to be satisfied as far as possible .
P. Jankowska, a very educated person, an ardent patriot, eagerly took up the job, but she was not satisfied with this only, she took also an active part in the Polish Military Organization, which continued existing in Winnica and needed lots of sacrifice.
Łączenie w jednym punkcie dwóch organizacji śledzonych mogło być dla obu katastrofalnemu, toteż przestrzegałam p.J. ze naraża P.O.W. I ściąga na centralę Macierzy, a przez to na całą pracę - która była przecie pierwszym etapem na drodze do wyrobienia świadomości narodowej i organizowania się ruszczonej i bolszewizowanej ludności polskiej Podola. Wstrzymywała się też ile mogła, ale nici zawiązane ją splątały . W końcu grudnia, na kilka godzin przed ponownem najściem bolszewików, wyjechałam z Winnicy, pozostawiając p.Jankowską samą. W parę tygodni potem bolszewicy wpadli na trop P.O.W., p. Jankowską trzymali w lochu do marca i rozstrzelali wraz z ostatnim prezesem Macierzy p. Warzańskim, biuro Macierzy zniszczyli rozbijając i drac wszystko w kawałki. Centrala Macierzy Polskiej na Podolu istnieć przestała. A szkoły szły...
15
W Winnicy w gimnazjum był Związek Imienia Konarskiego, w którym każdy uczeń miał obowiązek opiekować się jednym młodszym czy słabszym kolegą; miał mu dopomóc w nauce, w umieszczeniu się, wyszukać korepetycje, jeśli tego potrzebował, często i ubranie zdobyć- szedł do majętniejszych znajomych i dostawał dla swojego pupila tam obiady bezpłatne, tam buty, tam podręcznik do nauki.
Były przy gimnazjach biblioteki uczniowskie tajne, mieszczące się w domach prywatnych, urządzały się bale, teatry amatorskie w różnych celach filantropijnych polskich - wszystko to wiązało i wyodrębniało nasza młodzież. Każde miasteczko było silną placówka Polską, w najmniejszem nawet znalazł się przynajmniej jeden dom, który stanowił ośrodek życia polskiego, gdzie mógł każdy i książkę dostać i z zagraniczna, niecenzurowaną gazetą się spotkać i nowiny na ucho szeptane o nowych prądach posłyszeć.