top of page

My Grandmother Wanda's memoirs

Updated: Mar 30


Paca w toku, work in progress, zatrzymuję pisownię babki, np: polak, narodowość, pisało się z małej litery. Dodaję po kawałku


1

Kiedy w r.1905 rzeźwiejsze tchnienie poruszyło umysły i serca, w całym kraju zaczęły się jawnie tworzyć z siłą dawno powstrzymywanego żywiołu narodowe związki, placówki, organizacje społeczne. Na Kresach, gdzie tradycja 63 r. I krzywd po nim doznanych tkwiła bardzo żywo i boleśnie, wiew ten obudził też gorące zainteresowanie. Po kątach i u nas pracowano zawsze, ucząca się młodzież, zarówno uniwersytecka jak i Szkolna już od klasy V- VI należała prawie bez wyjątku do tajnych organizacji polskich, każdy dom przechowywał tradycję, książki krążyły gęsto, elementarze rozdawały się, gdzie tylko było można, we dworach uczono służbę, a przedewszystkiem wszczepiano dzieciom z całym pietyzmem zasady narodowe: chwytano każdą sposobność by dostać I rozpowszechnić książkę, piosenkę, modlitwę "zakazaną ", co miało specjalny dla nas urok i na młode duszę działało podniecająco.

Wiadomości o ożywieniu działalności narodowej dochodziły nas że wszystkich stron, ale Wzmianki w pismach, a nawet listach nie wystarczały, ostra cenzura nauczyła nas czytać między wierszami i domyślać się więcej.

Korzystając więc z licznego dorocznego zjazdu na "Kontrakty" w Kijowie - stolicy naszych Ziem ukrainnych - grono pań prosiło, by przyjechał ktoś do nas z Warszawy i żywym słowem powiedział co i jak poczynają kobiety w Kongresówce. Przyjechała najbliższą nam sercem, bo sama Kresowianka, p. Eugenja Żmijewska, żeby bardzo licznie zebranym paniom opowiedzieć o początkach, celach i rozwoju wszystkich stowarzyszeń kobiecych w Warszawie.

Zaraz też utworzyło się w Kijowie KOŁO KOBIET POLEK ,które rozwinęło się świetnie, objęło różne dziedziny życia społecznego, i pracowało bardzo gorliwie i przez długie lata. Prezeską jego była p. Gabryela ze Stankiewiczów KNOLLOWA, żona chlubnie znanego adwokata Lucjana - której takt, umiejętność lawirowania wśród ustaw i praw, gorące serce dla każdej sprawy społecznej, a w zebraniach nieporównany humor, nadawały całemu Stowarzyszeniu rozpęd i siłę i chroniły od bardzo spod oka patrzących na nas władz rosyjskich.

P. Janina z Krzyżanowskich Orłowska (z pod Żytomierza) była przewodniczącą sekcji samokształcenia, gotową zawsze do ofiar, ale pilnie przestrzegająca zewnętrznej powagi, statutu I opinii Koła, u niej zbierał się co dwa tygodnie cały Zarząd Koła, do którego i ja miałam zaszczyt należeć jako zastępczyni p.Romualdy z Hulewiczów Chojeckiej (z Holisk) przewodniczącej Sekcji Wiejskiej.

P. Julia Bilińska z powodu podeszłego wieku mało w pracy biorąca udziału, ale typ dawnej matrony, mająca dzieci i wnuki rozsiane po całych Kresach, wpływem swoim ogromniecprzyczynila się do rozwoju całego Koła.

Jej wnuczka, p. Marja Potocka, stworzyła Tanią Kuchnię Koła Polek, trwającą do końca w Kijowie, a mającą głównie na celu dostarczania studentów Polakom taniegoi zdrowego pożywienia.  Kuchnia ta powoli stawała się ogniskiem życia młodzieży polskiej, w niej się omawiały różne sprawy dnia, z niej wychodziły różne hasła okolicznościowe,  w niej urządzały się herbatki wtorkowe, na które schodziło się po kilkadziesiąt osób i przy robocie i herbacie z jakąś skromna krajanką gawędziło się przyjemnie i pożytecznie. Był fortepian, ktoś zagrał, ktoś zaśpiewał,  ktoś opowiedział wrażenia swej podróży , ktoś soję, ilustrujące stan kraju przygody - słyszało się,iedzialo się o wszyskiem co życia polskiego dotyczyło.

Na herbatki zjawiała się z paczką przygotowanych robót, które rozdawała obecnym paniom do szycia p. Alina ze Zwolinskich Czachórska z Podola, przewodniczącą Sekcji Miejskiej


Koła Polek stwarzająca z niczego ochrony dzienne i stałe,  szwalnie i przytulki - niewyczerpana w pracy i przedsiębiorczości.  Organizowała szwaczki i wyrobnice, urządzały im pogadanki, majówki,  przedstawienia amatorskie. Kłopotał się o zdobycie środków,  płakała nad pustą kasą Koła,  kokietowała policję, zarażała się różnemi chorobami - nic jej nie zrażało,  Pani Czachórska była niepoprawną, ledwo wstała po ciężkiej chorobie, szła dalej wyszukiwać po zaułkach biedotę i wszystkich przygarniała,  wbrew wszelkiej buchalterii.

Sekcja wiejska Koła  utrzymywała kontakt z Kołami prowincjonalnymi, zajmowała się popieraniem przemysłu  i kooperatyw na prowincji, mając,  jak i cała działalność Koła zawsze cel główny - budzenie ducha i uświadomienia narodowego.

P.Jadwiga z Dynowskich Bernatowiczowa była przez lat kilka sekretarką Koła,  wkładając w te prace duża inteligencję i powagę. 

Koło nasze było zalegalizowane przez rząd,  musiałyśmy więc lawirowania, żeby nie wychodząc oficjalnie z ramek dozwolonych, zadanie swoje jak najszerzej spełniać. 

Na zebraniach ogólnych,  odbywanych parę razy do roku w Ogniwie Polskiem, gromadzących nieraz po pięćset Polek kresowych, bywał tylko jeden mężczyzna - żandarm rosyjski. 

2.

W r. 1908 koło Kijowskie zorganizowało tajny ZJAZD przedstawicielek wszystkich Kół kresowych - Kijowszczyzny, Wołynia, Podola, Litwy i kolonii w Rosji. Miałyśmy więc delegatki z Wilna, Grodna, Mińska, Żytomierza, Podola, Odessy, Charkowa itd. Była to prawdziwa uczta dla naszych zgnębionych niewolą serc.  W mieszkaniu p. Orłowskiej trzy dni po kilka godzin słuchałyśmy sprawozdań,  cieszyłyśmy się, że życie wszędzie tętni i rozumiałyśmy się jak jedna bliska rodzina, radziłyśmy jakie jeszcze dziedziny objąć,  udzielaliśmy wzajemnie rad i doświadczeń. 

Koło Kijowskie koncentrowało wówczas cale Kresy, rozszerzało coraz bardziej swoją działalność,  ale zalegalizowane było tylko na Kijowszczyznę; zaczerpnąwszy więc ducha i przykładu w Kijowie, trzeba było w innych miejscach działać na własną rękę. 

Podole nie miało tak wielkich miast, ale miało bardzo wiele placówek polskich skupiających inteligencję,  praca szła już i tutaj, ale sporadycznie, tajnie, nie zorganizowana.

Okolicznosci tak się złożyły, że ja po przemieszkaniu kilku lat w Kijowie dla nauki dzieci po ukończeniu nauki przez nich wracałam do siebie na wieś, na stałe na Podole.

W sąsiedztwie naszym mieszkała  p.Letta z Rudnickich Jaroszyńska,  właścicielka Dzwonichy. Urodzona i wychowywana w Szwecji, później w Paryżu,  łączyła w sobie rozwagę i silną wolę matki szwedki i gorącym patriotyzmem ojca, emigranta polskiego; podróże i aklimatyzowanie się w różnych krajach rozwinęły wrodzona inteligencję I wyrobiły szeroki światopogląd, chciała iść w ślady ojca i pracować dla jego kraju. To też chętnie podjęła się pracy zjednoczenia wysiłków kobiet polek na Podolu,  ja zaś, mając już trochę praktyki nabytej w zarządzie Kijowskim, ofiarowałam p.Jaroszynskiej swoją pomoc. 

Praca na Podolu inaczej się przedstawiała niż w Kijowie. 

Inteligencja rozsypana była po wsiach, których dużo było polskich, a właścicielami przeważnie zamożni, zdawna osiedli Polacy, gęsto rozsiane fabryki cukru były jeżeli nie własnością polską,  to przynajmniej obsadzone kierownikami i funkcjonariuszami polakami, każde miasteczko miało też grono inteligencji polskiej; wszystko to stanowiło ważne dla nas placówki.  Tu więc należało się wzorować na Warszawskich "Ziemiankach", a stosow ac raczej "Sekcje wiejską" że statutu Kijowskiego.

Jako centrum nadawała się najlepiej Winnica, tam też odbywały się zjazdy i narady.

Zakrzątneły się nasze panie, panowie szczerze nas wspierali; określano to żartem że tworzymy jakby figurę mazurawą - panie kółeczko, panowie koszyczek - bo za każdą z nas stał mąż, brat, syn, wszystkich wciągałyśmy do roboty.

Przeszkodę ogromna stanowiło, że Koło nasze nie było zalegalizowane; zaczynała się już reakcja i nie mogłyśmy się przyłączyć ani jako filja do kijowskiego statutu, ani otrzymać własnego.

Próżne były wszystkie starania,

próżne wysiłki adwokatów, żeby napisać statut najniewinniej brzmiący dla ucha moskiewskiego; podanie nasze które przedstawiało czysto handlowo-przemysłowy cel stowarzyszenie zwrócone nam zostało z nadpisem - otkazat' i osobno z pieczęcia i podpisami umotywowanie: "pod"

jakimkolwiek pretekstem zbiorą się kobiety polki, zawsze działać będą na szkodę państwa rosyjskiego.

(!!!)

Zawrzało na Podolu, to nam dodało bodźca, postanowiłuśmy tym bardziej okazać się godne-

mi wystanionego nam świadectwa.

Tajnie więc, każda w swojej najbliższej okolicy starała się pracować jak mogła, by nie

wchodząc w zatargi z władzami, cel nasz główny uświadomienie narodowe i naukę polską prowadzić.

Duszą wszystkiego była p. Letta Jaroszyńska, gorącym zapałem wszystkich pobudzała, umiała trafić do serca każdej, umiała tak prowadzić zebrania, że każda wychodziła z niego z

przekonaniem, że ona to właśnie jest filarem Koła; umiała dostrzec w każdej czułą strunę i w nią uderzyć, żeby wywołać dźwięk potrzebny do wspólnego akordu.

A akord stawał się coraz silniejszy i szerszy, choć stłumiony sklepieniem starego kapucyńskiego klasztoru w Winnicy, gdzie księża pozwolili nam odbywać nasze ogólne zebrania.

Zbierało się nas około stu, i księża mieli dużo kłopotu rozprowadzać nas później różnymi korytarzami i przejściami po kilka, żeby nie zwrócić uwagi policji.

Zważywszy, że byly to początki, że byłyśmy rozsiane po rozległem Podolu, że robota nasza była tajną i nawet niebezpieczną, można osądzić jak silnym był impuls i potrzeba tego zespolenia pracy.

Zarząd główny zbierał się co miesiąc w Winnicy w żydowskim zajeździe, czułyśmy się tu

bezpieczniejsze aniżeli w hotelu, gdzie mogłyśmy prędzej napotkać jakiego urzędnika czy szpiega.

Skład Zarządu był: Przewodnicząca p. Letta JAROSZYŃSKA, przedstawicielki Kół prowincjonanych pp: Sędzina Teresa z Bernatowiczów SKOWROŃSKA z Siomak, p. Marja ze Starorypińskich STARZA-JAKUBOWSKA z Luliniec, p.Leokadja z Mikulskich Olszańska z Gniewania,

3

p. Stefanja z Siemaszków BOBOWSKA z Buszynki, p. Faustyna z Paszkowskich CHODKIEWICZOWA ze Strzelczyniec, p. Marja WRÓBLEWSKA z Koluchowoj, p. Marja z Bogdanowskich ZIELIŃSKA z Wasylówkl,

p. Wanda z Niepokojczyckich DŁUGOŁĘCKA z Winnicy - i ja jako sekretarka.

Po jakich my drogach i słotach jeździłyśmy, niektóre po wiorst 60 i więcej końmi, byle się stawić na dzień i godzinę wyznaczoną - łatwem się nam to wtedy zdawało.

Nauka wogóle, a szczególnie polskiego, była nam surowo wzbroniona, a był to przecie

nasz główny cel, trzeba więc było ją przykrywać jakąś robotę, czy rzemiosłem. Jako przy-

krywki powstawały: Koszykarnia w Winnicy, w której było kilkunastu chłopców w internacie,

opiekowała się nią p. DŁUGOŁĘCKA; Szwalnia Sióstr Marji w Winnicy pod opieką p. Otoliny

z Mącińskich DURZYŃSKIEJ; pogadanki i zabrania niedzielne dla młodzieży rzemieślniczej u

p. Marji PRUNMAYER, córki niemca i francuzki, a gorącej patryjotki polskiej.


W Gniewoniu, osadzie fabrycznej polskiej założono naukę haftów, prowadzoną przez mejscowe

panie, kierowane przez pp. OLSZAŃSKĄ i BOBOWSKĄ, specjalizowały roboty od zwyczajnego szycia do koronak weneckich tak, to nietylko miały zawsze pokup i zamówienia, ale na wystawach rolniczych w Winnicy ogólny podziw wzbudzały a dziewczętom dawały poważny zarobek.

Do Tarabanówki, kolonji czysto polskiej, sprowadzoną była tkaczka ze Żmudzi, po roku

wyroby płócienne i wełniane trudno bylo rozróżnić od fabrycznych, dostarczałyśmy wełny i lny, z których otrzymywaliśmy materjały kostiumowe, tennisowe, płótna i t.d.

Opiekowało się Tarnbanówką Koło Gniewańskie,

W Krasnem w dowu pp. STANKIEWICZÓW była koszykarnia jako pokrywka dla formalnej szkoły z kilkudziesięciu dziećmi.

W Białym Rękawie u p. Anny ŁYCHOWSKIEJ szkoła, z której uczennice wysyłane były do

szkół gospodarstwa wiejskiego.

W Kapuściańskiej fabryce - odczyty, kursa dla dorosłych, kółko samokształceniowe, czynną tam była głównie p. DYAKOWSKA / z Garnyszów/.

W Dżurynie hr. BIŃSKA, w Teleżyncach p. Dora z Biskupskich DOROŻYSKA brały praktykantki dla nauki wzorowego gospodarstwa i hodowli.

W kilku miejscach potworzono tak zwane "Gniazda"gióstr Marji.

Byly na Kresach dwa nowicjaty tego zakonu, w Kijowie i Żytomierzu.

Ponieważ Zgromadzenie to było tajne, siostry więc ubierały się po cywilnemu i tam gdzie się placówka po temu nadawała, były przysyłane

po trzy: jedna z nich obejmowała kierunek i sprawy zewnętrzne, druga była wykwalifikowaną

szwaczką, trzecia służącą. Otwierały szwalnię niby dla przedsiębiorstwa, w rzeczywistości

były to zaklady wychowawcze wspierane przez społeczeństwo.

Trudno mi spamiętać i wyliczyć wszystkie większe placówki, wszystko się robiło cicho,

tajnie, a dziś po pogromach, bolszewikach i wszystkich przejściach nie mam żadnego spisu, sprawozdania, z czego mogłabym czerpać więcej danych. To były szersze poczynania, ale po

wszystkich dworach nauka szła, robiło się co można, jak i gdzie można było.

Pod pretekstem zabaw dziecinnych urządzały się choinki, majówki, na których mogłyśmy się

bezpośrednio zbliżyć do starszych. Z jakimże tryumfen na jednem z posiedzeń powitałyśmy babinę w chustce, przedstawicielkę Koła Kobiet Polek wsi Witawy, to było naszem marzeniem, na ziszczenie którego byłyśmy zrezygnowane czekać lata całe, a oto zjawiła się przed nami PA-

NI BARTOSZOWA i opowiadała, jak zebrała najpierw wszystkie kobiety we wsi do wspólnego odmawiania rożańca, później na współkę kupiły sobie świnki rasowe, później przyrządy do lnu

i tak rozwinęło się Koło Wiejskie.


Byli też specjaliści, mężczyźni i kobiety, którzy chodzili od wsi do wsi i kolejno po

chatach uczyli dzieci czytania, modlitew i pieśni; przyłapywano ich czasen, więziono po kilka miesięcy - wypuszczani wracali do przerwanej roboty, tem skuteczniej, bo z cechą bohater

stwa.

Szedł tak ruch ten, przygasając to znów się wzmagając, aż do roku rewolucji 1917.

Korzystając z pierwszej chwili swobody, zaraz w Marcu p. Jaroszyńska zwołała do Winnicy pierwszy jawny, głośny zjazd Kobiet Polek.

Na nim jednomyślnie postanowiono zająć się przedewszystkiem nauką ludową; ale ponieważ zapoważna, zaświęta to rzecz żeby stanowić miała tylko dział Koła Polek, należy stworzyć osobną instytucję - MACIERZ POLSKĄ - Tak powstała pierwsza na Kresach Macierz Polska.


Z biegiem czasu nazwa ta przekształciła się na odpowiedniejszą: "Polska Macierz Szkolna na Podolu.

Zwołano więc na dzień 15 maja 1917 r. zjazd wszystkich Podolaków i wielka sala magistratu winnickiego była wypełniona po brzegi rozentuzjazmowaną publicznością.

Wybrano Zarząd - p. Letta JAROSZYŃSKA jako inicjatorka została prezeską, zastępcą profesor Wacław SKIBNIEWSKI z Andrzejówki, skarbnikiem hrabia Zdzisław GROCHOLSKI z Pietniczan, jako członkowie zarządu weszli mecenas Jan Ołtarzewski z Winnicy, p. Edward Boniecki z Kuźmina, ksiądz kanonik Kazimierz NOSALEWSKI z Płoskirowa, robotnik Aleksander RADOSZ, wieśniak Kazimierz LIPIŃSKI

4

z Telepenek, prezes Komitetu Wykonawczego w Kijowie p. Tomasz MICHAŁOWSKI, p. Jan

MANKOWSKI z Borówki, prof. Wiktor WARZAŃSKI Winnicy, p. BIEŃKOWSKI z pod Kamieńca, hr. 

Tadeusz GROCHOLSKI ze Strzyżawki, p. Marja z hr. Grocholskich SOBAŃSKA z Sumówki.

Mnie wojna zapędziła aż na Krym. Wyczytawszy w gazetach o utworzeniu się Macierzy Pols-

kiej pośpieszylam do Winnicy I zostałam przyboczną sekretarką 

prezeski. 

Zastałam najęte na biuro duże puste mieszkanie przy głównej ulicy i w nim panią Letta, rozpromienione nadzieją i możliwością roboty, ale przerażona odpowiedzialnością na nią włożoną - członkowie Zarządu rozjechali się składając wszystko w Jej ręce. 

Pożyczoną miotłą zamiotłyśmy

mieszkanie i siadłszy na oknie zabrałyśmy się do przeglądania podstaw przyszłej Macierzy. Mieściły się one w jednej kopercie, którą p. Jaroszyńska w torebce przy sobie nosiła, a która zawierała: protokół pierwszego zebrania, tysiąc kilkaset rubli przelanych z kasy

Koła Kobiet Polek i jedyny na Podolu egzemplarz Statutu Macierzy Warszawskiej udzielo-

ny przez p. Bieńkowskiego.

Macierz Podolską i z impulsu 

prezeski i tradycji Koła Kobiet zwróciła glownie i prawie jedynie uwagę  na szkoły ludowe, chodziło najwięcej o rozbudzenie i wzmocnienie uświadomienia narodowego. 

Przedewszystkiem więc trzeba było zebrać dokładne dane o ludności polskiej na Podolu i jej rozsiedleniu.

 Odbito więc na szapirografie ankietę do stu trzech para-

fii podolskich i wraz z odpowiednią odezwą rozesłano proboszczom.

 Zapytywana w niej: ile i

jakie wsie należą do parafji, ile w każdej mieszkańców polaków, czy są, albo były jakie

szkoły polskie.

Prezeska tymczasem przygotowywała statut działalności Macierzy. Statut Warszawski trzeba było przerobić stosownie do warunków Podola; statut ogólny został mało zmieniony, ale

stworzono dodatkowy specjalnie Statut Szkół wiejskich, na którym całą działalność oparto.

Podstawą jego było, te każdya wieś utworzyłoa swoje Koło M.P., miała swego prezesa, sekretarza

i skarbnika, a składki zostawały na miejscu do ich rozporządzenia na potrzeby własnej szkoły.

Spotkalo sie to z wielu zarzutami, niedowierzaniem, krytyką, walczyłyśmy mężnie ze wszystkimi trudnościami,  aż w końcu postawiłyśmy na swojem. Kłócił się trochę za tę decentralizację Komitet Wykonawczy na Rusi, mieszczący się w Kijowie, boczyła sie na nas powstała później Macierz Kijowska - kłótnia to była nie straszna, bo prezes Kom.Wyk. na Rusi p.Michałowski, zarówno jak prezes oddziału Podolskiego Kom.Wyk. Hr. Grocholski byli członkami naszego Zarządu, a widząc rezultaty tylko przyklaskiwali p. Jaroszyńskiej i w czem mogli pomagali.

Nam zaś chodziło o to by

1. Pobudzić właśnie ludność wiejską do samopoczucia narodowego, coby się  przydało w razie wyborów, czy plebiscytu;

2. Zainteresować starszyznę wiejską swoją własną szkołą i tem dać na miejscu opiekę

szkole i nauczycielce

3. Zjednoczyć i wyrobić społecznie wieś;

4. Wobec chwiejnego wówczas rządu polskie szkoły narzucone przez M.P. mogłyby łatwo być

zamknięte, ale zawiązane samodzielnie Koła Wiejskie i zwracające się do Centrali M.P. o pomoc stawiały Zarzad główny na gruncie zupełnie twardym.

Naturalnie w początkach musiał ktoś z inteligencji, przeważnie ksiądz proboszcz lub wysłannik Centrali wytłumaczyć, zachęcić i pokierować, ale zrozumienie znalazło się zupełne 

i niespodziewane i oto z siłą żywiołową zaczęły nagle powstawać szkoły, a do nas nadchodzić zgłoszenia.

Tu muszę z całem uznaniem zaznaczyć wielki patriotyzm, pracę I ofiarność całego duchowieństwa podolskiego- całego,  bo jeżeli nawet były wyjątki, to księża wikarjusze brak ten uzupełniali, a za to iluż wśród nich było bohaterów.  Nie pamiętam wszystkich nazwisk,

ale np. ks. TOPORNICKI proboszcz z Zalesia, w czasach bolszewickich już,  przebity bagnetem leżąc w szpitalu przysłał do nas oznajmić że nie wiedząc czy do życia i zdrowia wróci,  poleca nam szczególniej swoje kilka szkół,  które mogą zostać bez opieki. 

Jeden wikary z pod Jarmoliniec 

 chodził ubrany po cywilnem, nie mając za co sprawić sobie sutanny, ale kilka szkół własnym kosztem prowadził. Kanonik Lewiński z Winnicy, prześladowany i męczony, dal się 

namówić na wyjazd do kraju, lecz nie mogąc znieść myśli o swoich opuszczonych parafjanach, po paru tygodniach wrócił dobrowolnie do nich, gdzie setki ludzi ratował,  karmił, pocieszał i przygarniał. I wielu, wielu podobnych.

Odpowiedzi na ankietę zaczęły napływać niebawem i wkrótce miałyśmy dane o stanie i roz-

mieszczeniu naszej ludności. Okazało się że było

kilka szkółek parafialnych w miasteczkach

i pare przy fabrykach. W niektórych parafjach jak: Woronowica, Tywrów, Latyczów byli nauczyciele wędrowni.

5.

Według tych wskazówek zaczęłyśmy rozsyłać blankiety - Akt Przystapienia Koła do Macierzy i Statut. Akty te rozsyłaliśmy do proboszczów, w ilości odpowiadającej liczbie wsi w parafji i z prośbą o wytłumaczenie znaczenia i zamierzeń Macierzy.

Było z tym trochę trudnosci, niektórzy księża  woleli szkoły nazywać parafialnymi i sami być w nich prezesami, niektórym obywatelom zależało na tem by szkoła nosiła nazwę Imienia takiego to pana - powoli się to utarło, wyrównało,  dostosowało do jednego typu szkół i Kół Macierzy. 

Zdarzały się i akta pisane po rosyjsku i z pieczęciami, bo nuż go kto później pociągnie do odpowiedzialności za używanie nieurzędowego języka.

Nic nie szkodziło,  poświęcał później starowina swoje szkoły i z rozrzewnieniem słuchałyśmy egzaminu z katechizmu.

Posypały się nam te akta, każda poczta przynosiła pliki; podpisani byli na nich Zarząd i jako członkowie zwykle kilkanaście i często kilkadziesiąt nazwisk, i jakie nazwiska!

Był tam i Stepan Żułkiewskij ( niektore litery cyrylicą - przyp. mój), i Tarnowscy, Potoccy, Poniatowscy, i już "towariszcz" Czarnecki.

Czasem otrzymywaliśmy listy nad którymi płakałyśmy z rozrzewnienia i radości, że nasza działalność wywołała taki odzew i zrozumienie wśród ludu tak zdawało się jeszcze mało poprzednia nasza pracą uświadomionego. 

Pisał nam stary chłop PASŁAWSKI z pod Molyhowa - "czyż to prawda, że szkoła polska przestaje być mojem sennym marzeniem?" Pisał chłop z Dolinian że wszystko poświęci  dla utrzymania pierwszej szkoły polskiej. 

Na ulicy zatrzymywali nas, jakąś staruszka, chłopka rozpłakała się ze szczęścia,  że widziała już szkole polską; chłop z Wasylówki pod Tywrowem powiadał: "ja wże ne umiju howoryty po polśki, ałe ja tu Ukrainu w kościach maju, nechaj chot' dity moji ne propadajut"  

- Na miejscu zaś we wsi dbali o te swoje szkoły,  opiekowali się nauczycielkami, dostarczali podręczników i stały kontakt z nami utrzymywali. Mieli zaufanie do instytucji, która nic od nich nie żądała,  a dawała pomoc, radę, nauczycielki, książki. W ciągu paru miesięcy powstało prawie pięćset szkół na Podolu.

Lud polski rzucił się do oświaty z żywiołową siłą,  zastanawiałyśmy się nieraz nad tem co właściwie pobudziło ten ruch, którym cieszyliśmy się wszyscy. Dotąd księża podtrzymywali gorąco ile mogli poczucie narodowe, dwory pracowały również,  przyjmowano to jednak dość biernie. 

Macierz agitacji wielkiej rozwijać nie mogła, gdyż pomimo przyznanej wolności musieliśmy się mieć na baczności by nie zwracać zanadto uwagi na naszą działalność, zresztą trzeba się było liczyć że środkami.

Ah, te pieniądze! Zawsze nam ich brakowało. Wprawdzie opatrzności dała nam jako skarbnika hr. Grocholskiego, który miał zawsze kieszeń otwartą.  Zakupił w Winnicy drukarnię i oddał ją nam do rozporządzenia, sprowadzał książki tysiącami, a później już, sam na emigracji, znajdował możność przesyłania większych sum na potrzeby naszych szkół. Kiedy raz w początkach p. Jaroszyńska, która i sama dużo łożyła, zastanawiała się nad jakimś projektem, czy kasa nań wystarczy hr. Gr. powiedział jej - niech się Pani o rachunki nie pyta, bo Pani straci rozmach, proszę robić co natchnienie dyktuje, rachunki do mnie należą. Były to wielkie sumy, ale na takie cele jeszcze zamało.

Ofiarność wogóle była ogromną, ale według statutu i w myśl  założycieli Macierzy, każdy dawał ile mógł, przedewszystkiem na swoją szkołę, chcąc ją jak najlepiej postawić i zaopatrzyć; serce nam rosło patrząc na tę  emulację - ale do Centrali nic nie przybywało. Bliżsi mieszkańcy, inteligencja, płacili rublowe składki członkowskie, ale ich było tak mało. Koła były niby obowiązane wnosić Centrali na koszta Głównego Zarządu 10% swoich dochodów, aleśmy się o to nigdy nie upominali, przeciwnie, nieraz trzeba było im pomagać. Czasem otrzymywaliśmy większy dar który naturalnie topniał zaraz w morzu potrzeb.

Wobec takiego napływu pracy, interesantów, korespondencji we dwie z prezeską nie mogłyśmy nastarczyć wszystkiemu, zaprosiłyśmy do pomocy p. Jadwigę Trzcińską, która objęła dział książek i prowadziła go z drobiazgową skrupulatnością.

Byla to osoba starsza, gorąca patryjotka, znającą lud doskonale i umiejąca z praktycznej strony trafić do przekonania naszym interesantów, od których się zaroiło. Ponieważ była wysokiego wzrostu i postawna imponowała widocznie chłopom i nazywali ją specjalnie "pani Macierz". Pracowałyśmy ogromnie, ale byłyśmy szczęśliwe mając pelne ręce tego, co było też dotąd i naszem"sennem marzeniem". Żartowano też z nas życzliwie, że jesteśmy jedyną instytucją w świecie otwartą w dzień I w nocy; rzeczywiście, miałyśmy nominalne godziny przyjęć i pracy, ale ich tak dalece nie trzymałyśmy się, że nigdy nie opuszczałyśmy wszystkie naszego biura, nawet w niedzielę chodziłyśmy do kościoła na zmianę - chłopi zegarków nie mają, przyjeżdżając na mszę w niedzielę chcieliby razem interesa załatwić , a nam o nich najwięcej chodziło, ich chciałyśmy przygarnąć i zachęcić.

6.

Zadaniem Centrali było: czuwać nad jednolitością szkół i czynnością poszczególnych zarządów; dostarczać podręczników, dostarczać nauczycielki, popierać finansowo. Programu nie było żadnego. W szkołach tajnych dotąd egzystujących uczył każdy czego i jak mógł. Galicja mająca szkoły ludowe była od nas odcięta. Uproszony prof. Warzański, wtedy nauczyciel gimnazjum Winnickiego, z kilku przypadkowo natrafionych u różnych osób programów stworzył program szesciodziałowej szkoły ludowej, zastosowany do naszych warunków. Odbiło się to zaraz w kilkuset egzemplarzach i rozesłało szkołom. Prócz tego każdy Zarząd Koła otrzymywał Statut Kół Wiejskich i kwitariusz Macierzy numerowany i stemplowany, który prezes czy skarbnik obowiązany był przedstawiać Centrali dla kontroli. Prezesi Kół Wiejskich byli wspaniali, trzeba było widzieć z jaką dumą chłop wchodząc do naszego biura prezentował się nam jako prezes, a przyjęty z odpowiednimi honorami i z prawdziwie szczerym szacunkiem i zainteresowaniem, opowiadał nam o swojej szkole. Ta samodzielność Kół, tak bardzo zwalczana, w praktyce okazała się doskonała; we wsi, między sobą mieli oni środki i wpływy niedostępne nikomu z zewnatrz. Naprzyklad, prezes z Jóńwina opowiadał nam - "jestem bratczykiem i zapowiedziałem, że kto dzieci posyłać do naszej szkoly nie będzie i składki nie da, chorągwi mu na pogrzeb nie pozwolę ". Albo taki fakt - przyjezdza do wsi żyd "towariszcz" agitator, zapytuję kto tu jest przedstawicielem gromady, żeby urządzić wiec; okazało się, że baba Józka, jako prezeską Macierzy jest najważniejszą osobą. Ale baba Józka przyjęła go z miotłą w ręku, zapowiedziała że im tu zadnychnowych porządków nie trzeba, mają swoje Koło i wiedzą co mają robić i tak manewrowała, że żyd musiał że wsi uciekać. - Tego żaden delegat centrali zrobić by nie mógł.

Naturalnie, przy takim autonomicznym nastroju trudno bylo o jednolitość szkół. Różny był stopień zrozumienia i różna możliwość wykonania wszystkich warunków zawartych w Statucie i programie. Starając się zaradzić temu, podzielono Podole na Okręgi, czyli powiatowe związki Kół M.P; powiatów było dwanaście. W jednych funkcjonowały te Koła Okręgowe bardzo dobrze, w innych słabo, albo wcale.

W Hajsyńskim p. Boniecki z Kuźmina ujął silną ręką ster i od razu postawił poważnie swoje szkoły I nawet trochę za biurokratycznie względnie do naszego statutu.

W Płoskirowskim ks. prałat Nosalewski stworzył też energiczny zarząd Okręgu, który jednak nie mógł faktycznie objąć ogromnej ilości szkół tam powstałych, były tam wsie mające po 800 dzieci polskich w wieku szkolnym.

W Winnickim hr. Tadeusz GROCHOLSKI zajął się gorąco szkołami calego powiatu.

W Latyczowskim ks. Szymkus, w Lityńskim Pani...(?)doktor powiatowy, w Olgopolskim p. Hieronimowa SOBAŃSKA, objeżdżali, kierowali, kontrolowali szkoły M.P. W innych powiatach Koła Okręgowe funkcjonowały słabiej, albo nawet tylko nominalnie.

Próbowałyśmy więc wysłać delegatów objazdowych, to się nam z początku trudno udawało, a wkrótce stało się niemożliwe przy nadchodzącym bolszewiźmie, trudnosci komunikacji i dużych kosztach. Musieliśmy więc zadowolniać się przysłanymi sprawozdaniami a te były wzruszająco bogate i wiarygodne. Np. ksiądz Gruszczyński spod Kamieńca przysłał szczegółowy raport z rezultatami egzaminów dziewięciu szkół swojej parafji z podpisami Zarządów i osób zaproszonych i z podpisem - "słowem kapłańskim ręczę i pieczęcią parafialną stwierdzam" - Urzędowej statystyce więcej nie wierzyłyśmy. 

Kłopot miałyśmy prawdziwy że zwalczaniem chęci zakładania gimnazjów. Każda większą osada, miasteczko nazywało swoją szkołę gimnazjum i pięło się, żeby ją utrzymać i odpowiednio postawić, często niebardzo zdając sobie sprawę, jaka różnica jest między gimnazjum a szkołą ludową.

Często chodziło tylko o język francuski albo o nazwę tam gdzie trudno byłoby doprowadzić w całości nawet nasz szesciodziałowy program. Jednak utrzymało się w poczatku w większych miastach około 8-miu gimnazjum.

Zaczynając rok pierwszy od rozumienia języka polskiego, miałyśmy czas pomyśleć o szkołach zawodowych, które z konieczności odkładaliśmy na później.

Podręczniki zaraz przy zorganizowaniu Macierzy zakupił w Kijowie hr. Z. Grocholski po kilka tysięcy egzemplarzy. Nie było jeszcze dość szaf ani półek, układałyśmy te stosy na ziemi, ciesząc się, że mamy ich tyle... w przeciągu pierwszych paru tygodni szkoły rozchwytaly je i trzeba było wypisywać jeszcze i jeszcze. Drukarnia Winnicka drukowała nam programy, odezwy, i o ile nadążyła, książki. Drukowały się tam pogadanki, Katechizm, książeczki do nabożeństwa, broszurka "Skąd się wzięli Polacy na Rusi" p. W. Studnickiej - wszystkiego było nam za mało. Dział Oświatowy Komitetu Wyk. w Kijowie miał dużo swoich wydawnictw i zapasów. Staraliśmy się usilnie o pomoc jego w tym kierunku, ale trochę się boczył na naszą autonomicznosc, trochę nie mogliśmy utrafic w wymagania formalności - dość, że mimo solennych obietnic nie udało się nam nic ztamtąd wydobyć.

Księgarnie Kijowskie się wyczerpały, drukarnia hr. Grocholskiego nie nadążała.

7.

Wobec zmieniających się ciągle rządów Kijów bywał na długo odcięty, musiałyśmy książki nasze rozdzielać potrochę między szkoły i często z bólem serca odmawiać. A popyt był ogromny, chłopi płacili, wyrywali sobie wzajemnie te skąpo dzielone elementarze. Zdarzyło się np. że z pod Kamieńca, tj około 200 wiorst (ponad 200km) przekradł się piechotą, w czasie przerwanej komunikacji, prezes Koła Wiejskiego, żeby potem worek książek zabrać na plecach dla swojej wsi. Prócz książek staraliśmy się mieć wszystkie potrzebne pomoce: zeszyty, ołówki, tablice poglądowe; sprzedawało się to wszystko po cenie kosztu. P. Piotrowski z Gniewania napisał w rodzaju wierszyka Bełzy "Kto ty jesteś" krótkie zapytania i odpowiedzi prowadzące do tego, że kto z krwi polskiej pochodzi polakiem bądź co bądź jest, chociażby tego sam nie zeznawał. Drukarnia wydrukowała to nam na ćwiartce z małym orzełkiem na czerwonym tle. Ogromnie trafiło to do przekonania chłopom, wzięli to sobie za symbol i hasło, wyklejali na ścianach tak, że okazała się potrzeba odbicia tego na dużym arkuszu z dużym Orłem i stanowiło to dla nich rodzaj legitymacji. Okazało się to przy jakiejś anulacji w ciężkich czasach dostawania książek "szczo win za polak - powiada jeden o drugim - u nioho nawey chorłykiw w chati nyma". Rozchodziły się też te "orliki" tysiącami. R

Miewałyśmy nieraz rządania które nam miły kłopot sprawiały. W biurze wisiały portrety sławnych ludzi. Ponieważ dochodziły do nas tajnie - więc niedokładnie wieści z odciętych części kraju, zjawili się więc nasi prezesi z prośbą o sprzedanie im portretu nowego, obecnego króla polskiego. Zapewniałyśmy ich, że króla wcale nie ma, więc portretu jego mieć nie możemy, na gorące prośby przedstawialiśmy wszystkie posiadane w biurze obrazki - wiedzieli, że to nie to, czego chcieli, proponowali coraz wyższą cenę, zapewniali o dochowaniu tajemnicy, w końcu odeszli z żalem i przekonaniem, żeśmy ich zadowolnić nie chciały.

Z nauczycielstwem mieliśmy wielki kłopot. Zabór rosyjski, szczególniej Kresy, nie posiadał wcale nauczycieli ludowych.

Podole, odcięte od reszty kraju, musiało naraz dostarczyć około tysiąca personelu nauczycielskiego. Szkół było ok.500 jak powiedziałam, ale znaczna ich część potrzebowała kilku sił. Ratowała nas wielka ilość uchodźców wojennych z różnych stron Polski, ci często stawali do pracy dla idei więcej niż dla chleba.

Mieliśmy więc najrozmaitsze typy, najmniej tylko fachowców. Mieliśmy panie i panów z uniwersyteckiem wykształceniem, mieliśmy i osoby które same w żadnej szkole nie były. Mieliśmy zbiegłych jeńców wojennych, którym trzeba było wyrabiać papiery fałszywe, a po bitwie pod Kaniowem i częściowej rozsypce Hellerczyków napłyunęli do nas dzielni studenci, którzy prosili o najtrudniejsze placówki i dużo im ducha swojego udzielili.

Do Macierzy szli wszyscy z ufnością, od progu spowiadali się że są zbiegami, oddawali nam swoje prawdziwe legitymacje na przechowanie - ukrywałyśmy ich, zaopatrywałyśmy w świadectwa i wysyłaliśmy na wieś, gdzie trzeba było takich ludzi, a im było bezpiecznie.

Przy rozmieszczaniu wogóle kierowałyśmy się nietyle świadectwami wykształcenia, szczególnie w szkołach wiejskich, a więcej starałyśmy się zbadać sposób myślenia i charakter osobnika. Tam, gdzie był ktoś z inteligencji znany nam osobiście lub z opinii dawałyśmy siłę mniej praktyczną; do wsi licznych a oddalonych od kościoła i dobrze myślących dworów dobieraliśmy przedewszystkiem osoby ideowe i chętne; do szkół o małej ilości dzieci, gdzie trzeba je było przedewszystkiem oswoić z mową polską, trzeba było posyłać osobę nieraz z bardzo małemu wykształceniem, byleby dobrze myślącą.

Ale każdej kategorji stawiałyśmy jeden, najważniejszy dla nas warunek - naucz, naturalnie, jak możesz najlepiej, ale przedewszystkiem staraj się żeby dzieci pokochały ciebie i szkołę polską, wtedy poszukają same dróg do dalszej nauki.

Na dzień umówiony zjawiała się pan prezes, oddawałyśmy nauczyciela, zlecając opiekę nad nim - i w rzadkich tylko wypadkach miałyśmy skargi z jednej czy drugiej strony.

Nauczyciel czy nauczycielka była dla wsi wyrocznią; tam gdzie dzieci była zbyt mała ilość żebyśmy mogły dać nauczycielkę tak mało ich mając, prosili nas chłopi o danie im kogokolwiek kto by umiał gazetę przeczytać i wytłómaczyć (sic) "bo dzieci to u nas tylko ośmioro i to małe, ale nam starszym trzeba kogoś we wsi."

Wielu nauczycieli znajdowali czas i siły żeby urządzać kurs wieczorowy dla starszych; uczęszczano bardzo chętnie, czy były pogadanki czy nauka elementarza.

Matki ułożywszy dzieci do snu przychodziły uczyć się czytania, pisania, taki był wszędzie zapal do nauki.

Pod Uładówką 18-letnia nauczycielka p. Skrodzka wstrzymała całą gromadę idącą gromić folwark.

Wspomagać szkoły finansowo Centrala mogła bardzo słabo. Koła Okręgowe i miejscowe urządzały składki, jasełka, bale, loterje dla zdobywania środków na utrzymanie biura, Główny Zarząd nie otrzymywał nic z tego. Nawet miasto Winnica stanowiło osobny Okrąg i dochody użytkowało na swoje gimnazjum i cztery szkoły elementarne. Kołatałyśmy do rządu o subsydjum, a raczej o przyjęcie naszych szkół na koszt  rządowy. Nie odmawiano nam, owszem, kazano sporządzić wykazy i przedstawić do Wydziału Oświaty w Kijowie. Praca to była ogromna

8.

zebrać dokładne dane o ilości dzieci w każdej szkole, oddziale, która, wiadomo - w każdej porze roku jest inna w szkołach ludowych, otczestwa, kwalifikacje potwierdzone nauczycielstwa i.t.d - podawaliśmy te wykazy kilka razy, ale przez czas egzystencji Macierzy Podolskiej dziewięć razy rząd radykalnie się zmieniał: bolszewicy, Petlura, bolszewicy, Skoropadzki, znów bolszewicy, rusini galicyjscy, niemcy, austryjacy - za każdą zmiana poczynałyśmy nowe starania, przyjmowane uprzejmie, ale zanim doszło do pożądanego rezultatu rząd musiał uciekać przed przeciwnikiem i nasze papiery albo ginęły, albo otrzymywaliśmy je podarte, że śladami zabłoconych butow, i poleceniem przysłania nowych do rozpatrzenia i przyznania. Nie dostałyśmy stamtąd ani grosza, pomimo ukazow i obietnic. Kilka tylko szkół w powiecie Płoskirowskim, we wsiach o ludności wyłącznie polskiej otrzymały nauczycieli polaków z uposażenia rządowego.

Takiemi były organizacja i założenie Macierzy.

Centrala, czyli biuro Głównego Zarządu, mieściła się w Winnicy, przy głównej ulicy Pocztowej przezwanej "Mikołajowski Prospekt". Miała pięć pokoi na I piętrze z balkonem na ulicę, z tych dwa frontowe stanowiły biuro, trzeci był cały założony książkami, dwa ostatnie były moje prywatne. Z początku pani Jaroszyńska, bojąc się tej wielkiej i trudnej pracy, szukała kierownika, dyrektora Macierzy, który by umiejętnie pokierował całą akcją oświatową. Wobec odcięcia nas od większych ognisk kultury okazało się to niemożebnem, kierowała więc wszystkiem sama, powodując się gorącym zapałem patrjotycznym i sercem. Zarząd miał się zbierać co miesiąc ale zaledwie raz na kilka miesięcy zjawiało się kilku jego członków,wysłuchiwali sprawozdań, dziękowali prezesce za jej poswiecenie się całą duszą tej sprawie i dawali carte- blanche na dalszą pracę.

Było to bardzo pięknie z ich strony,  ale w ten sposób całą odpowiedzialność i trudności spadały tylko na prezeskę.  To też cały swój czas i energję poświęcała Macierzy, przed 9-tą już zasiadała przy swojem biurku, przyjmowała interesantów,  pisała, rachowała, projektowała. Pomagałam z początku ja, jako sekretarka, po kilku tygodniach nie mogłyśmy już obie nadążyć, prosiłyśmy do pomocy p. Trzcińską,  która zamieszkała wraz ze mną w lokalu Macierzy; przebyliśmy razem wiele chwil miłych i rzewnych, ale też później wiele strasznych i tragicznych.

Po paru miesiącach tyle było ekspedycji posyłek, listów,  wszystko musiało być ściśle zanumerowane, wpisane, stemplowane pieczęcią M.P - znów nie mogłyśmy nastarczyć,  przybyło nam i pisaniena maszynie,  stanęła nam znów do pomocy p.Zofja Pieńkowska, a potem okazała się potrzeba poważnej buchalterji, tą się zajęła p.Alina Mysłowska, a po jej wyjeździe p. Stefanja Bobowska. Wszystkie kochałyśmy serdecznie naszą prezeską,  chciałyśmy jak najprodukcyjniej dla naszej Macierzy pracować,  ale wziąwszy pod uwagę, że żadna z nas nigdy w żadnem biurze nie pracowała i zupełnie do tego przygotowaną nie była, a praca była nowa nie tylko dla nas, ale dla kraju całego,  więc wskazówek w odciętem Podolu nie miałyśmy skąd czerpać - można sobie wyobrazić jakie narady były nad rozpoczęciem każdej nowo wprowadzanej rubryki, czy rozstrzygnięciem jakiejś trudności. Zwracałyśmy się często o radę do różnych sprzyjających naszej pracy ludzi, każdy w czem mógł chętnie objaśniał i pomagał. Jakże byłyśmy dumne, kiedy delegacja Komitetu Wyk. z Kijowa, złożona z powag fachowych, po dokładnem przejrzeniu wszystkiego, przyznała,  że nie spotkała nigdzie biura tak wzorowo prowadzonego.

Dobrałyśmy się doskonale, wszystkie ziemianki,  dobrze znałyśmy lud, życie i warunki wiejskie i między sobą rozumiałyśmy się zupełnie. Raźno nam szła praca, a że byłyśmy w środku miasta, każdy chętnie zachodził na pogawędkę i odpoczynek, co często przeszkadzało nam w pracy,  chętnie więc p.Jaroszyńska rozklejała napisy "czas to pieniądz" - "załatw interes i wychodź"; niewiele to pomagało,  między poważnymi interesantami nie brakło gawędziarzy, którzy dobrze się czuli między nami.

Centrala Macierzy stała się nadzwyczaj popularną,  w prędkim czasie nauczono się zwracać do nas ze wszystkiem.

Utarło się,  że każdy przybywający do Winnicy kierował się wprost do Macierzy,  dawni znajomi spytać o nowiny dnia, bo czasy były coraz niespokojniejsze, nowoprzybywający o wskazówki dokąd się z czem udać. Musiałyśmy dawać różnego rodzaju informacje - przychodzili chłopi zapytywać gdzie buty kupić,  przychodzili i wysłańcy od Rady Narodowej z Warszawy do kogo się zwrócić dla tworzenia formacji Wojska Polskiego na Podolu. Miewałyśmy w naszem biurze posiedzenia i narady sztabu, kiedyś jeden przyjezdny generał pożyczył na jedną noc instrukcję  musztry polskiej, którą całą noc przepisywałyśmy.

Lud potrzebujący ukrywania się,  noclegu szli wprost do Macierzy, myśmy ukrywały,  karmiły, ścieliły - Macierz stała się ogniskiem do którego każdy szedł z ufnością. 

Tak my rozumiałyśmy nasze stanowisko, tak nas prowadziły  wypadki krajowe.

9

Zyskałyśmy tyle ufnosci​ ​u ludu, że udało nam się zrobić dokładne spisy całej ludności polskiej na Podolu. Było to nadzwyczaj trudne, próbowały tego różne instytucje. Komitet wykonawczy wysyłał swoich delegatów - ludność bała się. Tłumaczyła to sobie chęcią wznowienia pańszczyzn​y​, nałożenia nowych podatków itd.

Macierz rozesłała swoje blankiety do wypełnienia i nasi prezesi bez obawy nieśli nam najdokładniejsze spisy z nazwiskami i imionami od dzieci kilkudniowych do starców stuletnich; wierzyli, że Macierz żadnej krzywdy im nie zrobi.

Ludności Polskiej na Podolu okazało się czterysta tysięcy, czyli około 13% ogółu ludności, w tem dzieci w wieku szkolnym przeszlo 40 tysięcy.

Zmieniały się rządy, szumiało i huczało wokół nas a szkoły szły i rozwijały się coraz lepiej, coraz prawidłowiej. Komunikacja była nadzwyczaj utrudniona, brakło nam podręczników, ostatni transport otrzymałyśmy prawie​ ​trafem, brakło nauczycieli, zaczynały się pogromy i znów, okoliczni ziemianie, ratując życie z pogromów uciekali najpierw do Macierzy, z niej dopiero rozglądając się jak sobie radzić dalej.

My z p. Trzcińską, będąc od początku wojny tulaczkami, przeżywa​ły​śmy z każdym na nowo wszystkie przejścia i tragedje nieszczęsnego tułactwa i rozumiałyśmy ich dobrze.

Przychodzili chłopi do nas zapytywać co mają robić, gdyż bolszewicy grożą zniszczeniem całej wsi, jeśli nie rozgromią dworu - co mogłam im odpowiedzieć? Jak wziąść na siebie i Macierz odpowiedzialność przeciw takiej przemocy.

Odpowiadałam, że uważam przykazanie Boskie za ważniejsze od bolszewickich - po naradzie zdecydowali, że rozbiorą między siebie mienie obywatelskie, z tem, że w razie jego powrotu zwrócą mu wszystko.

W tym czasie p.Jaroszyńska, której dorastające dzieci potrzebowały wyższych nauk, wyjechała z niemi za granicę,  tam została odciętą i więcej nie tylko do Macierzy nie wróciła,  ale nawet przez korespondencję porozumiec się z nią nie można było. O zebraniach Zarządu mowy być nie mogło,  jedni powyjeżdżali do kraju, inni musieli się ukrywać,  innizostali odcięci. Po wyjeździe p. Jaroszyńskiej miejsce jej zajął wiceprezes prof. Skibniewski, ten raz tylko był w Macierzy i zmroził nas swoim biurokratyzmem. My książki prowadziłyśmy,  jak już wspomniałam, wzorowo, ale żyłyśmy tętnem,  ruchem, zapałem, bezduszna formalistyka była dla nas obcą i niezrozumiałą. Trudności piętrzyły się coraz bardziej, należało lawirowania w tym chaosie, jaki panował w kraju, lecz kiedy pytałam p.Skibińskiego o wskazówki odpowiedział że "pani sama sobie najlepiej poradzi". Wkrótce jednak p.Skibniewski wyjechał do kraju, a miejsce prezesa zajął ś.p. hr.Tadeusz GROCHOLSKI . Z nim pracować byłoby bardzo miło,  był to człowiek oddany sprawie, traktujący macierzjako instytucję żywą, w obejściu nadzwyczaj miły,  zajmował się z poświęceniem okręgiem M.P powiatu Winnickiego. Niestety,  widziałyśmy go tylko parę razy w biurze w charakterze prezesa, musiał się ukrywać,  a potem z Podola uciekać. 

Pozostal jeszcze w Winnicy p. mec. Ołtarzewski, ten w kwestiach prawnych zawsze był z całą gotowością dla Macierzy. Ileż to razy w kłopotach wynikających że zmian prądów rządowych telefon dawał mi odpowiedź- p.Ołtarzewski leży chory, ale prosi do siebie - w łóżku, w gorączce radził,  pisał, posyłał,  byleby Macierz od zaczepek uchronić, ale jego dobrych chęci nie można było nadużywać, bo tylko choroba broniła go od czerezwyczajki.

Czasem ktoś wpadał do nas, zapytywał, rzucal słowa otuchy i porywała go dalej zawierucha.

Zostałyśmy same z p. Trzcińską,  dzieci nasze przekradały się do Kraju, do wojsk polskich, my trwałyśmy na naszej placówce.

A szkoły szły pomimo wszystko. Macierz że swoim szyldem bialo-czerwonym na balkonie pozostawała na miejscu. Najdziksze rządy zostawiały nas w spokoju. Mieszkanie nasze przy głównej ulicy zwracało uwagę wszystkich, przychodzili nieraz z rekwizycją i zapytaniem co to za instytucja? - odpowiadałyśmy - szkoły ludowe i żołdacy zawracali od progu. Nawet w nich Macierz budziła szacunek i onieśmielenie. Dopiero w 19 roku Petlurowcy zrobili u nas rewizję szczegółową z obstawieniem bagnetami irozkazem aresztowania nas.

Nas nie aresztowali, ale zakonfiskowali w Macierzy wszystkie papiery i nasze kochane akta z podpisami wszystkich Zarządów i członków, korespondencję i moja śliczną mapę, choć prosiłam,  że to moja prywatna własność, i cały nakład "Skąd sie wzieli Polacy na Rusi" napisane na naszą prośbę przez p.Wandę Studnicką, dziełko doskonale i tak nam kresowiakom sympatyczne a potrzebne. Wywiązały się z tego w swoim czasie sądy,  dyskusje w naszym Komitecie Polskim, lewica potępiała nas za wydanie tego dziełka,  prawica przyznała jeden tylko zarzut, żeśmy go za mało zużytkowały i spopularyzowały.  Widziałam nowe wydanie tego w Warszawie, ale tak cięte, że traci ogromnie.

Zarekwirowano nam wtedy dwa pokoje biurowe, które zajął minister "floty ukraińskiej" z rodziną. 

Skonfiskowali co mogli, ale nie zamknęli, szkoły szły i my interesantów miałyśmy dalej pełno,  z którymi szeptem rozmawiałyśmy w naszych pokojach. Śmiałyśmy się z kłopotu i min pana ministra, który,  zająwszy przedpokój,  musiał co chwila drzwi otwierać i zamykać naszym klientom. 

10.

Po ucieczce Petlurowcow odzyskaliśmy jeden pokój z balkonem , z którego widywaliśmy sceny okropne, mordy na ulicach w naszych oczach, tłumy, mowy, manifestacje, parady - drugi pokój stale już był zajęty przez zmieniających się kolejno władców. Każdy z nich żądał pościeli, wygód, ba, nawet obrusów, które uciekając zabierał ze sobą. Żyliśmy w takim chaosie, tyle tragedji widziałyśmy wokoło, że przestawało robić wrażenie.

Od zaczepek wykręcałam się wedle okolicznosci: kiedy się brano do nas osobiście mówiłam, że my tu nic nie wiemy, założyło się stowarzyszenie Macierzy, nas tu osadziło, teraz się porozjeżdżali, nas tu zostawili, czekamy aż przyjedzie ktoś, komu mogłybyśmy zdać - innym razem, kiedy właśnie o Zarząd pytano, odpowiadałam, że żadnego nie ma, moje mieszkanie, biuro, meble, o burżujach nic nie wiem.

Macierz w założeniu swoim była zupełnie apolityczną i bezpartyjną, hasłem jej było Bóg i Ojczyzna - a programem praca w duchu narodowym. Widząc rosnący jej rozwój i wpływy, różne stronnictwa próbowały wcisnąć się, żeby pod jej płaszczykiem korzystać z dróg przez nas utartych do najgłuchszych zakątków wsi polskich.

Wypadało ostro z tem walczyć, strzegąc by firma, czy stempel M.P. nie znalazły się zamieszane w żadną robotę partyjną. Zdarzyło się raz, że w biurze zjawił się jeden jegomość i przedstawił się jako agitator stronnictwa X, które prosi o firmę Macierzy


12

Rusini zaczęli się wrogo odnosić do polaków wogóle, komunikacji nie było żadnej, każdy powiat w ręku innej bandy walczącej, tyfus, głód; dowiedzieliśmy się, że wojska polskie nie przyjdą,​ ​byliśmy prawie bez książek, bez pieniędzy, kontakt z oddziałami bywał tylko przypadkowy. Centrala wegetowała. w dodatku miałam wiadomość o mężu, że zdołał się dostać do majątku w Kowelskiem , lecz stan jego zdrowia po tutejszej czerezwyczajce wymaga mojej opieki.

Macierz zamknięta nie była, należało zdać ją w odpowiednie ręce.

We wrześniu 1919 roku zebrały się więc niedobitki Polaków w Winnicy i wybrano nowy, tymczasowy Zarząd, prezesem został p. Warzański, sekretarzem odpowiedzialnym ks. Jarosiewicz, właściwą pracę w Macierzy miała objąć p.Zofja z Bielawskich Jankowska, właścicielka Rosołowic.

Pani Trzcińska wyjechała do kraju, ja zaś zostałam jeszcze, żeby p. Jankowską wprowadzić w bieg spraw Macierzy, bo mimo wszystko szkoły szły i w miarę przesuwania się band to ten to inny powiat nadsyłali nam sprawozdania, interesantów i żądania, które według możliwości trzeba było zaspakajać.

P. Jankowska, osoba bardzo wykształcona, gorąca patryjotka, z zapałem objęła pracę, ale nie zadowalniała się tylko tem, czynny udział przyjmowała w egzystującej stale w Winnicy i bardzo wiele ofiar pociągającej że sobą Polskiej Organizacji Wojskowej.

12 eng

Ruthenians began to be hostile towards Poles in general, there was no communication, each county was in the hands of a different fighting band, typhus, hunger; we learned that Polish troops would not come, we were almost without books, without money, contact with the troops was only accidental. Headquarters vegetated. in addition, I had news about my husband that he managed to get to the estate in Kowelskie, but his health condition after being in cerezwyczajka ( soviet prison) requires my care.

The Macierz was not over, the running of it had to be passed on to the right hands.

In September 1919, the remnants of Poles in Winnica gathered and a new, temporary Board was elected, the chairman was Mr. Warzański, the secretary responsible was Fr. Jarosiewicz; the real job of working in Macierz was to be taken by Mrs. Zofja Jankowska née Bielawska, the owner of Rosołowice.

Mrs. Trzcińska left for the country, and I stayed behind to introduce Mrs. Jankowska into the affairs of the Macierz, because in spite of everything, the schools went on and as the bands moved, this and another county sent us reports, clients and demands that had to be satisfied as far as possible .

P. Jankowska, a very educated person, an ardent patriot, eagerly took up the job, but she was not satisfied with this only, she took also an active part in the Polish Military Organization, which continued existing in Winnica and needed lots of sacrifice.





Łączenie w jednym punkcie dwóch organizacji śledzonych mogło być dla obu katastrofalnemu, toteż przestrzegałam p.J. ze naraża P.O.W. I ściąga na centralę Macierzy, a przez to na całą pracę - która była przecie pierwszym etapem na drodze do wyrobienia świadomości narodowej i organizowania się ruszczonej i bolszewizowanej ludności polskiej Podola.

Wstrzymywała się też ile mogła, ale nici zawiązane ją splątały .

W końcu grudnia, na kilka godzin przed ponownem najściem bolszewików, wyjechałam z Winnicy, pozostawiając p.Jankowską samą. W parę tygodni potem bolszewicy wpadli na trop P.O.W., p. Jankowską trzymali w lochu do marca i rozstrzelali wraz z ostatnim prezesem Macierzy p. Warzańskim, biuro Macierzy zniszczyli rozbijając i drac wszystko w kawałki.

Centrala Macierzy Polskiej na Podolu istnieć przestała.

A szkoły szły...

15

W Winnicy w gimnazjum był Związek Imienia Konarskiego, w którym każdy uczeń miał obowiązek opiekować się jednym młodszym czy słabszym kolegą; miał mu dopomóc w nauce, w umieszczeniu się, wyszukać korepetycje, jeśli tego potrzebował, często i ubranie zdobyć- szedł do majętniejszych znajomych i dostawał dla swojego pupila tam obiady bezpłatne, tam buty, tam podręcznik do nauki.

Były przy gimnazjach biblioteki uczniowskie tajne, mieszczące się w domach prywatnych, urządzały się bale, teatry amatorskie w różnych celach filantropijnych polskich - wszystko to wiązało i wyodrębniało nasza młodzież. Każde miasteczko było silną placówka Polską, w najmniejszem nawet znalazł się przynajmniej jeden dom, który stanowił ośrodek życia polskiego, gdzie mógł każdy i książkę dostać i z zagraniczna, niecenzurowaną gazetą się spotkać i nowiny na ucho szeptane o nowych prądach posłyszeć.


Recent Posts

See All
bottom of page