top of page

Grand dad Ludwik's diary in Polish

Updated: Jul 21, 2023


Mam w rękach manuskrypt dziadka Ludwika, którego nie znałam, jednak wydaje mi się bardzo znajomy, nawet dziwactwa pisowni mam te same - używam dużo myślników. przechował sie przez ostatnią wojne zakopany w ogrodzie w Kodniu. Parę tygodni próbuję przepisać na komputer jego wspomnienia, równocześnie tłumacząc. To była liczna, blisko się trzymająca rodzina, przeszli ciężkie i straszne czasy, byli dzielni, walczyli pracowali, trzymali się. jestem dumna to kawałek nie tylko mojej historii, ale historii Kresów i Polski. W moim pokoleniu byliśmy już tylko my, 2+2 w bloku na Zatrasiu, żadnych krewnych i kuzynów. Dziadek Ludwik był ojcem mojego dziadka Edwarda, Edzia tutaj, który jak tylko potrafiłam usiedzieć w miejscu, mogłam mieć 5 -6 lat może, czytał mi Ogniem i Mieczem Sienkiewicza. teraz wiem, dziadziu, co chciałeś mi pokazać.


1 (numery odnosza sie do stron manuskryptu)

Smolary

Wieś i majątek położone nad samym Stochodem ( now Stokhid river), na Wolyniu, w powiecie Kowelskim, na pograniczu powiatu Łuckiego.

Diecezja Łucko- Żytomierska, parafia niegdyś Hulewicze, obecnie Hołoby, gminy Powurskiej, okręgu policyjnego Hołoby.

Oddalone są od stacji "Jugo-Zapadnej" kolei o sześć worst, od Kowla o 30 worst.

Pod względem fizjograficznym zakątek ten Kowelszczyzny znajduje się na pograniczu Wołyńskiego Polesia; na północ poczynają się błotniste niziny, przechodzące dalej w bagna Prypeci, a na południe rozpozciera się pas szeroki żyznej, czarnej ziemi, co się ciągnie przez cale Podole, hen - aż za Dniepr.

Nic więc dziwnego, że gleba w Smolarach stanowi dziwną mieszninę najrozmaitszych odcieni; przeważają tu jednak piaski sapowate, miejscami z dodatkiem próchnicy. Pszenica mi na nich dobrze rodziła, pomimo że chłopi wcale jej nie sieli.

Podglebie - szczerzec, miejscami(na Zaholiwnie) obfitowało w margiel.

Łąki - przeważnie zakwaszone, lepsze nad rzeką i rzecznych wyszyznach(?)

Błota - pokryte osoką lub cherlawym drzewostanem, na Wyżarze i Pohoni posiadały głębokie pokłady pierwszorzędnego torfu.

Przy kopaniu odwadniających kanałów napotykało się w tym torfie na potężne sztuki zdrowego drzewa - przeważnie dębu i olszyny.

Lasy - były mieszane z przewagą liściastego- na gruncie wilgotnym rosła Olszyna, świerk i jodła, na mocniejszym dęby, graby brzozy, wiązy i jesiony - na piaszczystych sosna, brzoza.

Wszystkie odmiany rosły dziko, zapuszczone, podszyte gęstymi krzewami grubej, stuletniej leszczyny, czeremchy, proskurzyny (marsh mallow althaea officinalis)- gdzieniegdzie omotane zwojami chmielu lub dzikiego bluszczu.


Wody - też nie brakowało. Przedewszystkim Stochód, prawy doplyw Prypeci. Plyniecon leniwie, wielu korytami "Stuchodami" - odnogi te tworzą na rzece mnóstwo "ostrowów", a po obu stronach Stochodu - szeroka wstęga łąk i błot - wszystko porośnięte bujną, dobrą trawą.

Mieliśmy i dwa jeziora. Piękne oba, każde w swoim rodzaju. Powurskie jezioro, duże, o wysokim, czystem wybrzeżu, ojtore opierały się nasze granice.

Mniejsze od Powurskiego, całkowicie do dworu należało Czrne Jezioro. Okrągłe, niby cyrklem wykrojone, okrążone moczarami, zamknięte zewsząd lasami. Las się unosi w górę jak amfiteatr, kilku kondygnacjami.

W tem to jeziorze niezgłębionej, cichem wiodły się ryby - olbrzymy - nikt ich tam łapać nie mógł, strzelano ja tylko na wiosnę, kiedy puściła tafla lodu a Moczar jeszcze nie roztajał.

Kiedy kanał przecinający Pohonię doprowadziłem do jeziora i ryby poczuły nieznany im dotychczas prąd - pelne niepokoju biły się, wyskakiwały i nie chcąc czy nie mogąc pogodzić się z nowymi warunkami życia gdzieś po trochę wyginęły.

Pozostałe sztuki wygłuszyli granatami niemcy.

Pozatem, nie było chyba takiej kałuży, gdzie nie pluskała się ryba; We wszystkie krajowe odmiany obfitował Stochód.

Szczupak, okoń, lin, karp, jaź, sum, płotka, mietusy, wjumy, szereg innych.

W rybnych stawach hodowałem karprie królewskie i polskie, trochę sumów i karasi.


Polowanie - obfitowało we wszystkie odmiany błotnego ptactwa - wszystkie gatunki dzikich kaczek i nurków, dubolty, krzyki, hartszhnepy, kulony i kurki, a pozatem Czajki, bąki, czaple, rybitwy i nawet mewy - i zimorodki.

Na skraju lasu gnieździły się słonki, drozdy, na torfowiskach głuszce i cietrzewie. Były i jarząbki. Na polach kuropatwy, grzywacze, golebie dzikie, turkawki, lisy , zające i kozy.

Grubszej zwierzyny nie było. Jelenie, łosie i dziki gościły tylko czasowo, wędrując z sąsiednich lasów.

Dopiero po wojnie światowej rozmnożyło się więcej grubego zwierza a nawet z kądziś pojawiły się i wilki.


Etnografia i Praca -

Autochtonami tej ziemi było ponoć odrębne plemię słowiańskie "Wołynian".

Lud mówi narzeczem ruskiem, zachowując swoistą wymowę, bardziej miękką od Podolskiej, fonetycznie bardziej zbliżoną do polskiego niż na Białej - Rusi.

Bo też na typie i charakterze ludności duży wpływ wywarło osadnictwo polskie, którego ślady widać, chociażby w wielkiej ilości polskich nazwisk. Niektóre nazwiska pozostaly w pierwotnem brzmieniu: Markowscy, Potarscy - wiele zruszczono, tak jak np. Krzysztoporuki, Sawczuki - sami wspominają, że dziadowie ich byli "katolikami" i nazywali się Krzysztoporscy, Sawiccy.

Mówią o tem sami, ale zbyt są głupi i narodowo nieuświadomieni aby w konsekwencji poczuwali się do polskości.

Na szczególną może uwagę zasługuje Zajączkówka - wieś ta stanowi etniczną oazę albowiem zamieszkiwałą jest przez osiadłych cyganów. Zasymilowani zupełnie z tubylcami, zachowali po swoich włóczęgach przodkach instynkt złodziejski, smagłą cerę i ładne kobiety.

Naogół ludctutejszy nie był biedny, tylko zacofany, niekulturalny, jakiś brudny i ospały.

Główną podstawą bytu jest praca na roli, z dziwnym jednak uporem utrzymują chłopi archaiczne metody gospodarki; konserwatywni, jak wszyscy chłopi, wolą pozostawać przy mizernych urodzajach, byle nie wprowadzać jakichś inowacji.

Ponadto każdy z gospodarzy utrzymywał cale stada bydła, chociaż mleczarstwa nieznają.

Dochodem ubocznym jest rybołówstwo i zarobki przy eksploatacjach leśnych. Baby sieją dużo lnu i tką. Płócien jednak i samodziałów nie sprzedawano, gromadząc go jako rodzaj splendoru i domowego bogactwa.


Wyznaniem panującem było tu niegdyś unickie z dużym dodatkiem katolickiego.

Po powstaniu 1863 roku zaczęli moskale od nawracania kraju.

W samym dekanacie Kowelskim odebrano 4 kościoły katolickie: w Hulewiczach, Mielnicy, Opalinie i klasztor w Maciejowie oraz wszystkie kościołki unickie.

W tej liczbie zabrano i nasz kościół unickie w Cerkówce, w niczym nie zmieniając jego architektury zewnętrznej.

Jednocześnie prawdą i nieprawdą, a często siłą chrzcili na"istinnuju prawosławnuju wieru" kogo tylko mogli.


Przeszłość - Historyczna, wojenna i kulturalna

Wzmianki o Powursku znajdują się w "Pamiat. Kij . Arch. Rom" tom III, część 2, 49-59, oraz t.IV, część 2, 180.

Nie znam atoli żadnych wzmianek archiwalnych dotyczących bezpośrednio Smolar lub Cerkówki.

Szukam więc przeszłości na miejscu, w nich samych. Dużo pod tym względem mówi mi ich położenie.

Dwór, obok folwark, dalej sądy i zabudowania.

Rozpanoszyło się to wszystko na obszernym wzgórzu, otoczonym zewsząd błotami i łąkami, szeregiem stawów, zamknięte lasami i modrą wstęgą Stochodu.

Nasze wzgórze panuje nad całą okolicą, nad wschodnim brzegiem Stochodu, nad trzema brodami, jedynemi w promieniu wiorst kilkudziesięciu

7

wreszcie przy użyciu współczesnej artylerji i nad mostem kolejowym we wsi Zajączkówka.

Stąd wypływa doniosłe strategiczne znaczenie Smolar.

Jak życie ma przebieg niezmienny, niezależny od tej czy innej wyznawanej przez nas doktryny, tak i strategja zostaje zawsze ta sama, pomimo iż zmienia się forma i taktyka walki.

Terytorium Smolar, którego znaczenie wykazało się tak dobitnie w latach Wojny Światowej, odegrało już swoją rolę w szeregu walk ubiegłych stuleci.

Ślady zamierzchłej przeszłości pokutują do dziś w legendarnych wspomnieniach ludności.

Obecną nazwę "Góry Tatarskie", na południowej granicy naszego lasu, i "Rycerskie Góry" pod Stobychwą, nawiązują chłopi do czasów walk z tatarami.

Oba wojska obozować miały na przeciwległych wzgórzach, a na terytorium przyszłego folwarku nastąpić miało krwawe spotkanie. Ponieważ historyczne dane świadczą, że hordy Batyja zniszczyły Kowel, więc nie tylko możebnem ale i prawdopodobnem jest, że woje nasze zastąpiły tatarom drogę właśnie w tym miejscu, aby obronić przejścia przez brody.

Z okresu najazdów tatarskich pozostały ponadto nazwy lasu "Karawan", który ciągnie się na północy poza wsią Smolary, po obu stronach nie istniejącego już królewskiego traktu

8

- no i chociażby w nazwie wsi "Czeremoszno".

Za króla Zygmunta I pospolite ruszenie ziemi Litewskiej pod hetmanem Jerzym Radziwiłłem kiedy zdobyło Kowel na moskwicinie, w roku 1534 - przechodzić musiało przez nasze brody.

Wojny XVI i XVII w. pozostawiły szereg mogiły szwedzkich pod Borównem (otaczał je opieką nawet rząd rosyjski) I "mohyłu Saksońciw" w parku Smolarskim.

Oryginalna mogiła. Na jej szczycie rosło wachlarzem pięx dębów staruszków. Dęby podczas wojny wycięli, mogiłę okopami i schronami zryli tak, że miejsce jej z trudnością rozpoznałem.

I w ostatniej wojnie Niepodległej jeszcze Ojczyzny, 1792 r. - gdy generał Judycki pod Mirem walczył na północy przeciwko armii Kreczetnikowa - na południu odpierali napór Kochowskiego Ks. Józef i Kościuszko.

Wojskom polskim, odchodzącym z pod Lubaru przez Ostróg, Dubno, Włodzimierz na Dubienkę zachodzi na skrzydło Lewanidow.

Lewanidow iść musiał przez Smolary skoro wyszedł później na Kowel i w dziesięć tys. wojska uderzył na Opalin.

Tormazow w 8 000 na Dorohusk, a Kachowski z 25 000 uderza na Dubienkę i Kościuszko mając zaledwie 8000 musiał się bohatersko wycofywać.

W 1809 r. przechodziły tu wojska moskiewskie, aby grupując się we Włodzimierzu

9

pójść pod dowództwem Ksc. Golicyna na Lwów i Kraków i prowadzić podłą, dwuznaczną politykę, utrudniając Poniatowskiemu jego świetne działania.

I Wielka Ąrmija w 1812 r. przejść tu gdzieś musiała swojemu skrzydłem w czasie odwrotu, świadczy o tem przynajmniej wystawiony pomnik w Kowlu.

Pomnik ten stoi na Piaszach, w mieście, obecnie zaopatrzono go tablicą "1569 - 1919 na pamiątkę 350-tej rocznicy złączenia Wołynian z Polską.

Tablicę tę wmurowali Polacy powiatu Kowelskiego.

Zimą 1801r.przechodził tedy korpus jazdy rosyjskiej i gien. Gejsmar ( dostał Gródek koło Rzeszczyniec) szedł tedy przez Smolary.

Wreszcie w 1863 r w lasach tutejszych ukrywał się jeden z oddziałów powstańczych dyktatora Langiewicza. Szczegółów o nim dowiedzieć się nie mogłem, wymieniają tylko z tego czasu mogiłę w lesie, na Nowinach, naprzeciwko Jaworowego Brodu.

Osobiście przypuszczam, że jest ona starszego pochodzenia, a to sądząc z wieku rosnących na niej sosen.

Gorszą atoli od mogił i przelanej krwi była otchłań ruiny, w jaką moskale kraj ten rzucili, kiedy stłumiwszy powstanie 63 r. i rusyfikując kraj, niszczyli wszystko, co polskie.

Zabierano kościoły, w gruzach stanęły (legły - przyp.mój) dawne zamki Milnica, Hołoby, rabowano majątki i dwory. Gdzieś znikły liczne dotychczas cegielnie, tkalnie, garbarnie, smolarnie, dziegciarnie ect.

10

Zginął pierwowzór dawnego przemysłu.

Nielepiej było i z rolnictwem. Zniesiono pańszczyznę, ale w rzekomym dobrodziejstwie tkwił już w zarodku pierwiastek destrukcji.

Nadając chłopom ziemię stworzono cudaczną szachownicę, aby niechęć, tlejąca w chacie do dworu zaostrzać i trzymać w stanie wiecznego jątrzenia.

Tak w ciemnocie i zdziczeniu trzymano ten kraj od ostatniego powstania i dopiero po rewolucji 1905 roku nastąpiła jakaś, względna coprawda, ale poprawa.

Wykazało się to w ożywieniu kraju, jakie nastąpiło na parę lat przed wojną.

Pod tym względem dużo zrobiło samorządowe "ziemstwo", przedewszystkiem jednak prywatna inicjatywa naszego ziemiaństwa.

O ile chodzi o najbliższą okolicę to duży impuls wniosłem tu przed wojną ja.

Wojna światowa, jak fala rozhukanego żywiołu, znosi doszczętnie nie tylko nasze poczynania, jak i dorobek poprzednich pokoleń. Pomyśleć tylko, że przez trzy lata, trzy lata z rzędu, gromadziły się tu, na tym kawałku ziemi wszystkie ludy całego walczącego świata, by Stochód spłynął ich krwią.

Przecie generałowi Bezobrazowu odebrano korpus gwardyjski za to, że tu jednego dnia wyłożył 40 000 gwardji.

A takich fortyfikacji jak tu i pod Ikskül na wschodnim froncie nie znano.

Od hord Batyja do korpusów Wilhelma - wszystkich ich gnało to samo - strategiczne znaczenie wzgórzy nad Stochodem.

O walkach w Smolarach świadczyły liczne biuletyny i oficjalne komunikaty głównej kwatery wojsk rosyjskich, świadczą liczne cmentarze, porozrzucane po naszych lasach i polach, świadczy nareszcie nasza ruina.

11

Poprzednicy moi

znam ich od niedawnych czasów.

Poprzednio Smolary i Cerkówka wchodziły w skład klucza Powurskiego, który dawniej jeszcze był we włości Kożlinicze.

Właścicielami klucza Powurskiego byli Pinińscy. Jeden z nich wzniósł opodal, w Cerkówce, murowany kościołek - cerkiew Unicką i otoczył ją murem, w obrębie którego pochowany został sam.

Cerkiew Unicką włączyli moskale do prawosławnej parafji w Czeremosznem.

Nagrobek Pinińskiego i mur w około kościołka rozebrali żołnierze w czasie wojny, roznosząc cegły po barakach na piece.

Od Pinińskich nabył Powurszczyznę Wacław Mogilnicki, krewny Nieboszczki Pierwszej mojej Żony, a stara Mogilnicka dała te dobra w wianie zięciowi swemu Julianowi Głębockiemu.

W skład klucza wchodziły wtedy wsie i Powursk, Czeremoszna, Cerkówka, Smolary, Lubarka i folwark Cegielnia - o łącznym obszarze ca 12000 dziesięcin.

Głębokie sprzedał lasy, kupił go inżynier Feliks Sabatowski, do spółki z jakimiś dwoma szlachciurami, dla eksploatacji lasu przełożyli specjalną kolej z Kowla aż za Czeremoszne.

Był to wysiłek, jak na warunki współczesne wprost zdumiewający, tym ważniejszy, że nie było jeszcze linji kolejowej, która łącząc Kowl z Sarnami i przechodi obecnie przez Powursk.

Egzystowała wtedy tylko kolej Kowl- Równo.

Oczywiście, że wartość lasu wzrosła nie współmiernie - I za las sam można było kupić kilka takich kluczy.

Leży to jednak w naturze polaka, zdolny jest do nadzwyczajnego wysiłku, ale nigdy go niewykorzysta.

12

Wspólnicy hulali. Las djabli wzięli a żydzi porobili fortuny.

Glębocki jak dostał pieniądze wystawił w Powursku duży dwór i folwark, wszystko murowane, solidne, i kiedy go obumarła żona znałogował się i przepił resztę.

Pozostało dzieci pięcioro. Syna Józefa zamknęli w domu obłąkanych. Córki losowały.

Powursk przypadł pannie Magdalenie Głębockiej, Cegielnia P Lionji Pomorskiej, Czeremoszne i Lubarka p. Małachowskiej.

Małachowska sprzedała je Wołchowskiemu, a ten Jeńko-Darowskiemu- ot, taka sobie, nieciekawa zresztą moskalina.

Smolary i Cerkówkę dostała panna Marja Głąbacka, która wyszła za inżyniera Aleksandra Chalickiego.

Od Chalickich kupił Smolary Ś.P. Witold Świderski, zadatkowawszy majątek sumą 10.000 rubli. Witold zaproponował mi odkupienie majątku.

Oglądnąłem go i przyjąłem w 1912 roku, spłaciłem Witolda i Chalickiego.


Program i praca.

Przystąpiwszy do Smolar I przestudiowawszy dokładnie właściwości majątku, wytknąłem sobie z góry określony program działania. Wiedziałem, że mam nie tylko cenne lasy, ale i doskonały, choć zupełnie niewykorzystany warsztat pracy.

Gospodarząc cale życie na Podolskiej głębie, piaskom Smolarskim nie bardzo ufałem, i nie chciałem roli tamtejszej traktować jako jedyne a nawet nie jako główne

13

źródło dochodu.

Teren nadawał się doskonale na urządzenie rybnego gospodarstwa, jak gdyby o to sam się prosił.

Miałem też odpowiednie warunki do hodowli i gospodarstwa mlecznego.

Oborę zdecydowałem przenieść z Bucułanòwki - chodziło by więc jedynie o odpowiednie rozbudowanie folwarku.

Inżynier Chalicki za 5000r. sporządził pomiary, plany i kosztorys wszystkich urządzeń rybołówstwo, które podług jego kosztorysu wynosić miało do 25 000 r.s. Rozbudowania dworu, oficyny i folwarku oceniałem na kilkanaście tysięcy rubli.

Ogółem, jak sobie wtedy wyliczlem, potrzebowałem włożyć w majątek około 50 000 r.s.

Nasuwały się dwa pytania: skąd wziąść pieniądze na wkłady, oraz jak uskuteczniać te wkłady?

Łożyć częściowo, czy też postawić majątek na tym poziomie, aby dochody dawał odrazu?

Zdecydowałem się na jednorazowe wkłady, zatem aby w ciągu kilku lat wszystko postawić na nogi. Co do pieniędzy to mogłem je uzyskać likwidując Bucułanòwkę i sprzedając w Smolarach działkę lasu, zadowolnić się rocznym dochodem, żyć dostatnio i aż nadto spokojnie. W tej myśli starałem się o uzyskanie pozwolenia na wyrąbanie kilkuset dziesięcin lasu.

Lasy były jednak takie ładne ci cenne, że pożałowałem. Jednocześnie pomyślałem o dalszej

14

przyszłości i o moich Dzieciach.

Ogołocić Smolary z lasu, to znaczy zostawić majątek bez największej wartości, bo wartości trwałej.

Mając natomiast stosunki, ciesząc się wyrobionym imieniem i kredytem prosto nieskończonym, mogłem zaciągnąć dług beż zbytniej obawy i dług w sumie 50 000 r.s. niebylby dla mnie rzeczą zbyt uciążliwą.

Zdecydowałem, że lepiej będzie oszczędzać się w ciągu paru lat, byle by nie robić wkładu kosztem lasu. Las zostawić jako kapitał trwały - rodzaj funduszu żelaznego który stale wzrasta i to wzrasta niewspółmiernie w stosunku do innych wartości.

A wtedy, przy podziale, syn biorąc majątek miałby możność lasem i Podolską dzierżawą spłacić lwią część działów swego rodzeństwa.

W ciągu dwu lat pracy niezmordowanej, celowej i ogromnych wkładów wybudowałem cały folwark, czworaki, lesniczówki, budynki rybackie. Rozbudowałem Dwór, powiększyłem ogromnie park, założyłem duży handlowy ogród owocowy.

Sprowadziłem dwie brygady specjalistów Łotyszów, którzy pracowali nad wzniesieniem stawów rybnych, prowadzili roboty niwelacyjne i ziemne. Osuszyłem w całym majątku las, łąki, wyzbyłem się nieużytków.

Zdążyłem oczyścić i do należytego stanu doprowadzić

15

ca 300 dziesięcin lasu.

Przeprowadziłem kilka nowych dróg, a wszystkie stare doprowadziłem do należytego stanu.

Sprowadziłem swoją oborę Simonthaler(?) I klasy.

Sprowadziłem co cenniejsze okazy swoich anglo-arabów;całej stadniny nie sprowadzałem gdyż rozmnażać ich nie miałem zamiaru, bowiem przekonałem się, że rasowe konie należy hodować jako szlachetną przyjemność, a nie jako żrodło dochodu.

Dochód z rybnego rybołówstwa przyniósł mi w pierwszym roku ok 9000 rs a na przyszłość dochód roczny z ryby taksowano na 21 000 rs.

Nie zapomniałem i o roli. Sprowadziłem narzędzia i maszyny. Zaprowadziłem płodozmian. Zastosowałem sztuczne nawozy, porobiłem poletka doświadczalne. Perz wywoziłem omal nie wagonami. Kulturę rolną podniosłem znacznie, a dopomagał mi bardzo gorliwiei umiejętnie Stefan Włodarski (Toborczyk - jako oficera rezerwy zabrano mi go w pierwszym dniu mobilizacji).

Chodziło mi pozatem i o uprzemysłowienie majątku. Z góry zaplanowałem, w jaki to uskutecznić sposób.

Zacząłem od olejarni. Dzięki błędnej instalacji zmontowano maszyny dopiero w czasie wojny i tak się stało, że puściłem ją w ruch zaledwie na parę miesięcy przed zniszczeniem majątku.

Wraz z olejarnią otworzyłem i młyn. Na dalszy plan, bo na parę lat odkładając jego uskutecznienie, miałem wybudować drugi folwark pod Cerkówką

16

na "Obszarze", rozbudować młyn i wystawić gorzelnię.

Reasumując- włożyłem w Smolary bardzo dużo pracy, energii, pomysłowości, własnej duszy i kapitału. Nie żałowałem siebie ani pieniędzy, bo widziałem, jak się ta dziewicza ziemia zaczyna sowicie odpłacać.

Wojna Światowa zmusiła mnie w pierwszym rzędzie do likwidacji Podolskiej dzierżawy i moich Podolskich interesów że znaczną dla mnie stratą- w następnym okresie zrównała z ziemią wszystko, co zdziałałem, nie zostawiając mi nawet i zgliszczy.

Ironią losu zostala tylko bezwartościowa, zniszczona ziemia i - długi.

Gorzej wyjść nie można było - a jednak poddając skrupulatnej, sumiennej rewizji swoje plany, obliczenia i pracę moją, stwierdzam z całą stanowczością że plan był dobry, kalkulacja zdrową i wykonanie celowe.

Bóg jednak chciał, że weszła w to wojną, wszystko pokrzyżowała, przeorała pracę całego życia, wydarła ją nam i dzieciom naszym.

Jeśliś Boże zarządał tej ofjary, to spraw, by nie była ona bez znaczenia chociaż dla Kraju.

17

Pierwszy okres zmagania się

Opuściłem Smolary w pamiętnym dla mnie dniu 16 września 1915r.

Prócz masowych rekwizycji koni i bydła, majątek pozostawał nietknięty. Wojska rosyjskie, uciekając przed niemcami, ewakuowały cały kraj. Przymusowo wysiedlili nas. Po 3 latach tułaczki na obczyźnie w 1919r. zaczęliśmy się zbierać, przekradając się do gniazda każde innymi drogami. Pierwszym do kraju wrocil Władzio i w Polsce dowiedział się o walkach pod Lwowem. Naturalnie, że pierwszym jego odruchem było wstąpienie do wojska, a żeby majątek nie pozostawał na łasce opatrzności oddał go w administrację kuzynowi swojemu Bronisławowi Łychowskiemu. Umówił z nim zgrubsza plan gospodarki i zastrzegł, że o ile ja, lub któryś z rodzeństwa powroci z Rosji, to na rządanie administrację obejmie. Porozumiawszy się z Władziem, oddałem Łychowskiemu w administrację majątki swoje Glębocka i Pomorska. Dodać należy, że Smolary jako majątek bezpański miały być zabrane na reformę, czy w inny sposób oddane chłopom- jednym słowem względem Smolar i Powurska miało być zastosowane któreś z tych praw wyjątkowych, tak licznie płodzonych na Kresach przez Zarząd Ziem Wschodnich. Cudem zbiegłszy z czerezwyczajki, a widząc śmierć wszystkich moich dawnych przyjaciół i sąsiadów, nie siedziałem już dłużej w Winnicy ale jak stałem, 18 z kijem w ręku przekradlem się do Kraju, polami - lasami, jak się dało, jak pielgrzym, jak zbir jakiś tropiony, omal nie szczuty. Kiedy przybyłem do Powurska, zastałem już Jana. Jaś po wyjeździe Zdzisława Grocholskiego sprawował w Winnicy urząd Komisarza Polskiego Ziemi Podolskiej i pełnił go tak długo, aż najwyższy czas nastąpił i dla Niego uchodzić. Aby uniknąć sideł Jan musiał uciekać drogą okrężną przez terytorium Rumuńskie. I Jan chciał wstąpić zaraz do wojska, aby pomścić krzywdy. Bardziej jednak zrównoważony, rozejrzawszy się w sytuacji i widząc, co się dzieje w kraju, zdecydował, że potrzebniejszym będzie na miejscu. Chciał przy tem doglądnąć majątku i przygotować dla rodziny jakieś pied-à-terre. Że był obdarty, bosy i głodny, więc objął stanowisko - sędziego w Powursku. Jak tylko się zainstalował, zajął się Jan gorliwie pracą społeczną, przeciwstawiał się jak mógł orgji, jaką się na Kresach naszych działa. Wreszcie, częściowo z gaży, a częściowo z pieniędzy uzyskanych że Smolar, a głównie dzięki stosunkom, założył w Powursku ochronę dla dzieci, powracających z Rosji, których setki ginęły bo rodzice ich wykarmić nie mogli, gdyż sami z głodu umierali. Przyjechał Edzio(mój dziadek) przyjechała Manuta( my gran, wife of Edzio) i Jadzia *(Jadzię poznałam, bardzo krótko, była już mocno starszą. Moja Mama, która nie lubiła rodziny ojca, szczególnie mojego ukochanego dziadka Edwarda, nazywała ją ciocia - monolog i nie widywaliśmy się z nią...ja bylam zafascynowana tym, co ona mówiła; może czując, że to była jedyna i ostatnia okazja, bez wachania, jak karabin maszynowy dyktowala mi nazwy miejsc i okolic skąd pochodziła rodzina, nazwiska sąsiadów, pamietajac wszystko - ja notowałam na chybcika na kartkach które zachowałam - widziałam ją jeden raz, z powodu animozji Mamy) 19 Wszyscy wynędzniali, schorowani. Edzio ledwo się wyrwał, rzucając w Kijowie mieszkanie, pracownię i świetnie rozpoczętą karierę naukową. Aby się gdzieś zaczepić, obejmuje Edward w styczniu1920 r. posadę powiatowego lekarza w Kowlu. Kiedy wróciwszy do Polski stawiałem sobie pytanie, czy to ja zdziwaczałem, czy wojną dzisiejszych ludzi tak wypaczyła, że ze swojemu przedwojennymi zasadami zgodzić się z nimi nie mogą - wtedy wspomnienia tych walk, które Synowie moi toczyli rozgrzesza mię z mojej odrazy. Na Kresach działy się orgie. Rządzili moskale, półgłówki i czerń. W imię wywrotowych haseł szkodzono na każdym kroku młodej państwowości Polskiej. Nas, ludzi tutejszych, Polaków, a zwłaszcza ziemian szykanowano jakby wrogów kraju, "Ukrainy", socjalizmu i Bóg wiedzieć raczy czego tam jeszcze. Przytem Kresy nasze były przystania dla wszystkich mątów ) że popełnił takie-to kradzieże. Raport jego nie odniósł skutku. Edzio (mój dziadek Edward Świderski - przyp.mój) wobec tego oświadcza, że ręki mu nie poda, a jak spotka to nabije. Takich wypadków było wiele. W tych warunkach Bracia Świderscy mieli wrogów wielu, ale przyznać muszę że zrobili bardzo dużo. Dla powracających eszelonów przybywały transporty ze zbożem i kartoflą, ziarno na obsianie pól - byli rodzajem takiej władzy nieoficjalnej z którą na miejscu wszyscy się liczyli - reprezentantami polskiej, kresowej duszy. 20

O tym rządzie na Kresach i o całej administracji wstyd mi wspominać, ale to nie gorycz przemawia, a upokorzenia człowieka uczciwego, zawiedzionego w swej narodowej dumie.

Wreszcie w Lutym 20 roku żydowskim wózkiem, przemycona przez granicę zjawiła się w Powursku i Mama. Schorowana, wynędzniała, pracowała w Winnicy do ostatniej chwili trwając na posterunku i nie chcąc opuścić Macierzy.

To, co zastałem w Smolarach było więcej niż ruiną. To nic, że pola stały odłogiem przez cały czas wojny. Ziemia zryta okopami, pociskami, tak drutami osnuta , że nie tylko uprawiać, ale literalnie nie można było do niej dojść.

Były miejscowości, które z trudem rozpoznawałem. Dworu, drzew, budynków - ani śladu.

W paru miejscach tylko szczątki murowanych fundamentów i kilka opalonych kół na miejscu olejarni.

Las - co cenniejsze niemcy wywieźli, dwoma przełożonemi specjalnie w tym celu kolejkami; gorszy poszedł na budowę blindaży, baraków, których pełno było po lasach i dróg.

Zostały same wybiórki.

Urządzenia rybne zniszczone, groble poprzekopywane, zniszczone.

Wielkie nic.

Źle było w całej okolicy. Ludność przemocą w głąb Rosji ewakuowana jeszcze w 15 roku dopiero zaczynała powracać.

Mało kto w ogóle

21

powrócić zdołał - zdziesiatkowala je nędza i choroba, wracali bez inwentarza, bez pieniędzy i zboża na obsiew odłogów. Gnieździły się po barakach leśnych i we żołnierskich ziemiankach - nędza.

Z obywatelstwa nie było jeszcze nikogo. Okoliczne majątki w ruinie - jako oaza - wyróżniał się Powursk, gdzie ostał się dwór i parę folwarcznych budynków. Magdalena prosiła, żeby zamieszkać w Powursku we dworze, co było nam bardzo na rękę, więc się chętnie zgodziłem.

Trudno wypowiedzieć to uczucie, którego doświadcza człowiek sterany, tyle razy patrzący w oczy śmierci, gdy naraz poczuje własną ziemię pod nogami i własne słońce na niebie, a w około swoich kochanych.

Ochłonąłem bardzo szybko i zacząłem myśleć o przyszłości.

Z administracji Lychowskiego nie byłem zadowolony. Polegała ona na spieniezeniu olbrzymich mas materiału wojennego, pozostałego po armiach walczących, którego usunięcie było poniekąd warunkiem przystąpienia do pracy w majątku. Góry nagromadzonego cementu, zwiezionego na umocnienia, żelazo-beton wmurowany w pozycje, barakach w lasach z blachy i strupiszalego już drzewa, z którego niemcy nabudowali całe miasta obozy.

Miliony drzew w cementowanych okopach i schronach i tysiące wiorst drutu kolczastego i kabli. Tego dobra najwięcej było w Smolarach i pod Cerkówką, znacznie mniej w Powursku I Cegielni.

Łychowicz o ile początkowo brał się do pracy widocznie szczerze, o tyle później pilnował własnych

22

interesów. Najgorszem jednak było to, że co uzyskał z likwidacji, tem gdzieś obracał, nie myśląc o uruchomieniu gospodarstwa w Smolarach. Bolało mnie to, że nic nie wybudował i roli nawet ni tknął.

Taki stan rzeczy zadowolnić mnie nie mógł, ale czując znowu ziemię trudów się nie obawiałem i postanowiłem przejąć administrację jak tylko nastąpi umówiony termin rozrachunku, a tymczasem zapobiegać zacząłem sam, na własną rękę. Pracy się nie bałem, byli przytem Chłopcy i Matka, a ponadto, zasłyszawszy o moim powrocie zgłosili się zaraz do mnie mój wierny leśnik Kłym i dawny rybak Klubinski, który miał gdzieś posadę w Lubelskiem ale ją rzucił by powrócić i dzielić ze mną Trudy na jego ukochanych stawach Smolarskich.

Trudne to były początki. Opornie, ciężko,powoli, od małego. Musiałem się sprężyć, zebrać wszystkie siły, aby tylko ruszyć; ruszyłem - i poszło. Początkowo kupiłem konia i plug- I zacząłem ziemię drapać.

Po rozliczeniu się z Łychowskim wypadło na moją korzyść około 200 000marek polskich(co do rozrachunku samego mógłbym wiele powiedzieć ale mniejsza z tem). Za te pieniądze można było kupić w Królestwie, lub w Poznańskim nietknięty mająteczek. Przyznam się, że o tym nawet nie pomyślałem. Jeżeli mogłem żyć na Kresach przez całe życie dopóki miałem dobrobyt i dostatki, to rzucić teraz te strony tylko dlatego, że są biedne i zniszczone wydawało mi się czymś niegodnem. Nie chciałem być w obcych stronach intruzem.

23

Ja chciałem z tą swoją ziemią dzielić dobro i zło, dla niej pracować, na niej pracować, dźwignąć ja z upadku dopóki sił - schwycić się z losem za bary.

Gotówka umożliwiła mi nabycie niezbędnych inwentarzy. Zorałem, osiałem trochę roli. Odrestaurowałem z Klubinskim i zarybiłem parę stawów .

Odrestaurowałem w Powurskim dworze te pokoje, ktoreśmy na mieszkanie dla siebie zajęli, a ponadto urządziliśmy we dworze kapliczkę dla miejscowych katolików, funkcjonariuszy kolejowych i ochronki, w której Mszę Św. odprawiał ks. z Kowla, nazwisko Pierzchała. Zacząłem zbierać materiał i budulec na budynki w Smolarach. Budulec zebrałem wyborowy, koszta wprawdzie byłe ogromne, gdyż rozbijanie niektórych okopów trwało czasem po kilka tygodni, ale beton na fundamenty miałem pierwszej klasy, oraz bloki, z umocnień na budynki. Przygotowałem, posegregowałem i w lecie 20 r. zacząłem stawiać fundamenta i szopy.

W tym czasie gospodarzył w Czorczu uczynny i nadzwyczajnej prawości ziemianin Starczewicz, powrócił już Popławski do Polic. Natomiast inni, tylko tyle, że się pokazali, pokręcili i z powrotem uciekli. Może mieli rozum, że nie robili wkładów, jak ja, ale wtedy - widząc moją pracę proszono mi zewsząd, abym się zajął ich majątkami.

Zwróciły się do mnie też i panna Magdalena i Pomorska. Tym dwum paniom odmówić nie mogłem, traktując administrację nie jako dochód

24

ale jako powinność sasiedzką i obywatelski uczynek.

W domu Magdaleny mieszkałem - Pomorska natomiast męża pochowała, sama z synem została i również rady z niczem dawać nie umiała. Ruszyłem pracę, częściowo nawet własną gotówką spędzając koszta - raźniej mi było na duszy, kiedy widziałem, że się wkoło jakąś praca poczęła.

Na te wszystkie wydatki środki moje okazały się za małe.

Nic nie można było dostać na miejscu. Ceny wciąż tak rosły, że niemożliwą była jaka kolwiek kalkulacja. Ludzie z głodu ginęli po miastach, bezrobotni woleli zapomogę niż pracę, a ja chcąc znaleźć robotnika przepłacałem bajońskie sumy, przytem sprowadzając specjalnie dla nich żywność w naturze. Zrobiłem więc początek, ale na prowadzenie tego całego kompleksu, jaki się w rękach moich znalazł- sam jeden byłem ekonomicznie za słaby.

Liczyłem na pomoc rządu. Wierzyłem, że nam dadzą odszkodowania za poniesione straty wojenne, jeśli nie w całości to chociażby częściowo. Myślałem, że jeśli już nie odszkodowania, to dadzą nam przynajmniej jakąś pożyczkę, z tego więc względu przywiązywałem wielką wagę do opisu i do wszystkich aktów dotyczących strat wojennych.

Jak dotychczas, oprócz kłopotów i kosztów nic mi to nie dało, ale w każdym razie sporządziłem je formalnie, jak dla siebie tak i dla moich klientek. Na tej pracy zbiegł mi czas aż do połowy 1920 r.

Nie sądzonem nam jednak było zaznac spokoju.


25

Nowa Tułaczka

Świetna ofensywa na Kijów załamała się nad Dnieprem, ponieśliśmy klęskę na południu i wojska nasze cofały się na całym froncie.Akcja rozgrywała się nadwyraz szybko. Początkowy odwrót zmienił się wkrótce w paniczną ucieczkę. Patrzyłem na to, ale wierzyłem, że dzielność armii wiara narodu zwycięży. Wstyd mi było przed ludnością i przed otoczeniem nie - polskim zdradzać się ze swoich wątpliwości. Siedziałem- ociągałem się z wyjazdem.

Wyjechaliśmy z Powurska z ostatnimi oddziałami cofającego się wojska. Znowu, jak w 1915 r. uciekaliśmy w ostatniej chwili.

Byla jednak różnica. W 1915 r mnie zwodzono, że niebezpieczeństwo mi żadne nie grozi - w 1920 ja wiedziałem o niebezpieczeństwie, ale swoim spokojem zasugestionować chciałem innych.

I znowu zaczęła się tułaczka, bez przyszłości i jutra. Z Kobrynia udaliśmy się z Matką do Warszawy, z tamtąd do Będzina.

Sytuacja na froncie zdawała się straszną, koszmarną, beznadziejną. Haniebny odwrót.

Naraz jasny, promienny dzień "Cudu nad Wisłą". Jak ten cud przedstawia się pod względem militarnym, tego nie wiem - zdania są podzielone, ale obserwując zdała i widząc ten nagły przewrót w psychice całego narodu - określenie tego, co się stało mianem Cudu uważam za nadzwyczaj trafne.

Kiedy wojska nasze w pogoni za dziczą odbiły Powursk i na wschód się posunęły, kiedy ogłoszony został rozejm - myśmy pozostawali w Będzinie.

26

Złożony chorobą wracać nie mogłem i zimować musieliśmy w Będzinie.

Koniec epopei

Wróciwszy na miejsce, znowu zastałem pustkę; nawet I ten dwór Powurski, który oszczędziła wojną światowa - teraz spalono.

Ani śladu (nie zostało).

Budulec zebrany przezemnie z takim trudem przez moich chłopów został rozkradziony - wieś się z niego odbudowała.

Pieniędzy nie miałem, kredytu nie było.

Gdybym był obywatelem Francji, Belgji lub chociaż by Niemiec - rząd by mi dopomógł.

Przypuszczam, że w innych państwach sprawa strat wojennych traktowana jest jako zagadnienie państwowe, ale Polska zdobyła się na traktowanie strat wojennych jako rodzaju nieudanej, prywatnej imprezy. Do niedawna jeszcze w to nie wierzyłem. Myślałem, że człowiekowi który po raz drugi stracił wszystko dzięki wojnie, który był jednym z nielicznych, co rąk nie opuścili i chcieli na miejscu pracować, znajdą się choćby grosze zwrotnej zapomogi. Wszędzie mnie jednak odprawiono z niczem i nadal liczyć kazano tylko na własne siły.

27

Przeciwnie, zapowiedziano mi, że jeśli majątku nie uruchomię, to zabiorą mi go na osadnictwo wojskowe i taki urzędnik oświadcza mi, że Synom moim przysługuje "pierwszeństwo " na "bezpłatne" otrzymanie nadziału, o ile tylko udowodnić potrafią, że są fachowymi rolnikami.

Wszyscy trzej Synowie byli w wojsku i choć się wojna dawno skończyła, żadnego z Nich zwolnić nie chciano - a przecie Jan i Edward usilnie o to zabiegali.

A więc pozycja moja o wiele gorszą była, niż wtedy gdy wróciłem z bolszewji, bo brakło nawet i Synów. Pieniędzy wiedziałem, że nie dostanę. Na żadną pomoc ani życzliwość nie liczyłem - a jednak pozostałem na miejscu, osiadlem na pustkowiu i trzymałem się ziemi.

Byłbym ja utrzymał, choćby mi przyszło własną piersią pług ciągnąć, a budować własnymi rękami. Wstąpiła we mnie zaciekłość i taki niewolniczy upór, a umiłowanie. I nie uląkł bym się niczego. Wszystko bym wytrzymał. Stała się rzecz inna - a powodów było kilka.


Dochodzić mnie zaczęły słuchy o rzekomym wywłaszczeniu Smolar na pola ćwiczeń wojskowych. Niezdawalem sobie sprawy z tego, co to jest, nie bardzo wierzyłem, ale chciałem sprawdzić tę wersję. Kuzynce Żony mojej, Pani Surynowej, zamieszkałej w Łucku, potwierdził te wiadomość p.Artur Marquis Larouelle de Georgelle,

28

jej dobry znajomy, który pracował wtedy w województwie Wołyńskiem. Władze wojskowe miały do wyboru tereny nad Szczarą i nad Stochodem. Wybrały Smolary, jako punkt najbardziej ciekawy pod względem strategicznym. Rekwizycje więc Smolar należało uważać za rzecz istotną. Zostawało mi albo sprzedać Smolary z wolnej ręki, albo wyczekiwać, aż wojsko je zabierze. Tertium non datur.

Okoliczność ta była dla mnie najważniejszą, która skalę przeważyła.

- Bo jaki cel pracować, wiedząc z góry, że to wszystko chwilowe?

Druga przyczyna - Magdalena i Pomorska zdecydowały się posprzedawać swoje majątki. Wydały pełnomocnictwa i traktowaly z szeregiem faktorów.

Musiałem zgodzić się z tym, że majątki, którymi się zająłem zostaną sprzedane, czyli nastąpi prawna zmiana właściciela - nie więcej. Jednakże uczułem się wtedy o wiele lat starszym. Upadł mój obowiązek, może urodzony , ale obowiązek który mnie wiązał przez tyle lat pracy czy tu, czy tam - na Podolu. Obowiązek, konieczność trwania na stanowisku i pilnowania dobra polskiego i polskiej ziemi. To był jeden z czynników moralnych, który mi się naraz z pod nóg moich usunął. Po raz pierwszy w życiu czułem, że jestem zbędnym.

Zastanawiałem się nad sprzedażą. Skrupułów specjalnych nie miałem, bo nie był to przecież majątek rodowy i nie miałem względem niego żadnych zobowiązań.

29

Pozatem - majątek ogołocony ze wszystkiego, co stanowiło jego wartość, a więc z ładu, rybołówstwa, z folwarku, zabudowań i dworu, z inwentarzy żywych i martwych. Pozostawała tylko rzecz najmniej wartościowa, bo zniszczona ziemia.

Przypuśćmy, że dokażę cudu, i w tych warunkach dźwignę go z ruiny - ja, czy też moi Synowie. Uskutecznić to można by było, tylko teoretycznie, sprzedając część ziemi, bądź zaciągając nową, bardzo uciążliwą pożyczkę. Mimo wkładów poprzednich dochodów majątek już nic da.

A jak się majątkiem będą dzielić dzieci? Smolary nie nadają się zgoła do podziału, gdyż stanowią nierozerwalny kompleks gospodarczy - rola, stawy, las.

Czy jedno ma wziąść pole, drugie Stawiska, a trzecie pieńki po lesie? Przy takim podziale suma poszczególnych dochodów nierówna nigdy dochodowi, jaki można mieć z całości. A dać Jednemu do ręki, to z czego On pospłaca Rodzeństwo? Jeżeli na zagospodarowanie zaciągnie się nowe długi, to suma ich, licząc z moimi starymi długami będzie taką, że uniemożliwi jakiekolwiek spłaty.

Należało przewidywać - zmian być nie może,o ile nie ma po temu warunków.

Ja się nie bałem trudów, tylko w pewnej chwili zabrakło mi wiary w przyszłość mojej pracy. Zobaczyłem, że jest ona z góry skazana na zagładę.

Następstwo - decyzja sprzedaży.

W tym czasie wysprzedawał się cały zniszczony Wołyń.

Sprzedaż więc wyjątkowo zniszczonych Smolar nie byla rzeczą łatwą. Faktorował mi

30

niejaki Władysław Klimczak z Radomia.

Kupił Smolary P. Władysław Śliwerski, bankowiec z m. Łodzi.

Skończyłem z nim za 14 500 000 marek polskich. Kontrakt kupna- sprzedaży sporządziliśmy w Kowlu, u notarjusza Franciszka Skorupskiego w dniu 13 sierpnia 1921 roku.

Chciałem umieścić w kontrakcie klauzulę specjalną, że ziemia nie może być nigdy sprzedaną w ręce nie-polskie. Powiedziano mi, że na takie zastrzeżenie prawo nie zezwala.

Patrząc później na te strony doznawałem przykrego uczucia.

Z naszych rodzin prawie nikogo.

Zostały Mycielskie w Drozdniach (stary umarł na wygnaniu), Białostoccy we Woronnej (stary umarł na wygnaniu), Podlewski w Hołobach (stary umarł na wygnaniu), a Ona teraz Mianowska. Z dalszego sąsiedztwa jeszcze wymienię zacnych Starczewskich z Czorcza.

A Powursk, Cegielnia, Police, Obzyr, Werchy - wszystko dookoła sprzedane.

Dużo majątków rozparcelowano. Przyszli nowi ludzie i nowe obywatelstwo wkracza na widownię, zajmując nasze miejsca. Nowym ziemianom życzę z serca, aby się dogospodarzyli i wojny nie zaznali, jak my, żeby im dobrze było na naszym Wołyniu, a Wołyniowi z nimi.

31

Niech Bóg czuwa i nad polskim żołnierzem, co po mojej ziemi stąpać będzie.


Szkicowałem te wspomnienia w Drozdniach, u Mycielskich, zimą 1921 r. Teraz dokończę.

Przez cały okres wojny prześladowały nas niepowodzenia majątkowe i doprowadziły nas do zupełnej ruiny.

Sprzedaż Smolar nie położyła kresu tym niepowodzeniom.

Dla mnie osobiście współczesne warunki były czemś tak nowym, anormalnem, że do przejawów życia powojennego i do jego etyki dostosować się nie mogłem I nie umiałem.

Synowie moi i Zięć, służąc długo w wojsku, przez tyle czasu oderwani byli od realnych warunków, że objąć interesów nie byli w stanie.

A tym czasem życie każdego z nas było pasmem przeżyć moralnych i w dalszym ciągu majątkowych niepowodzeń. Zewsząd gromadziły się czarne chmury i wokoło nas wszystkich zacieśniało się błędne koło jakiegoś fatalizmu.

Wtedy to, w tych tragicznych chwilach, w tym okropnym, beznadziejnym okresie, kiedy los nas rzucić chciał w jakąś otchłań upokorzenia i nędzy, postanowiliśmy stawić mu czoło wspólnym wysiłkiem- przełamać zły los.

Realnym przejawem tego wysiłku i walki był dla nas Kodeń.

32

Sprawa Kodnia, która początkowo zdawała się błahą i łatwą- przyjmowała dla nas obrót coraz to bardziej niekorzystny.

Jakieś trudnosci wciąż nowe narastały i piętrzyły się zaporą nieprzezwyciężoną.

W miarę trudnosci rosła i nasza zawziętość.

Kodeń stał się już dla nas nie objektem majątkowym, a symbolem, stawką o życie, walką o los.

Te walkę myśmy wygrali.

15 maja 1924 r. t. j.(to jest) w 44 rocznicę naszego ślubu, przybyliśmy do Kodnia na stałe.

Pozornie nic dużo się nie zmieniło, a jednak zmieniło się bardzo wiele. Zdobycie Kodnia było takiem "cudem nad Bugiem" naszej Rodziny . Naturalnie, mieliśmy i nadal kłopotów co niemiara, trudnosci: i my, starzy, w Kodniu, i dzieci po świecie, ale to były już kłopoty zdrowe, a praca nasza twórczą.

Kodeń to nasza walka z losem o przyszłość i jutro - wspólnym wysiłkiem woli wygrana.

I coś się odmieniło. Uciszyła się burza, szalejącą nad nami i niebo zajaśniało błękitem.

I rzęs wstrzymała zło i nas w opieke swą wzięła - dzięki Ci czynimy - Kodeńska Pani.


Na tem kończę moje wspomnienia.

Piszę je dla Wnuków Swoich w Kodniu,na Placencji, w roku życia mego 76-tym a.d.1928, w czasie gwiazdki

- Ludwik Świderski

koniec


Appendix, not sure if Grandad or ma wrote it, more likely Grandpa


...Bolszewicy obiecywali chłopom natychmiastowy zabór ziemi folwarcznej i to bez odszkodowania. Demagogią swoją przelicytowali więc wszystkich. Jednym warunkiem zaboru tej ziemi było - wymordowanie ziemian i "niszczenie gniazd" aby "ptaki" nie wróciły.

I chłop, wprawdzie chytry, ale konserwatywny, jak wszyscy chłopi i bynajmniej nie bolszewik - poszedł za tymi hasłami, bo "swobodę" utożsamiał on z zaborem ziemi. Zaczęły się mordy i grabieże. Spoczatku sporadyczne, wzbierały na częstotliwości- stały się regułą, rozpętując najdziksze instynkty. Zbierała się burza.

























Edzio i Manuta

124 views5 comments

Recent Posts

See All
bottom of page